.

.

piątek, 28 czerwca 2013

Rozdział 21


- Hej Olka.- krzyknęłam wchodząc do mieszkania.
- No siema.- usłyszałam odpowiedź która dobiegała z kuchni.
- Co ciekawego robiłaś przez cały, piękny dzionek?- zapytałam opierając się o blat i wcinając pomidorki koktajlowe.
- Wiesz, czekałam na moją przyjaciółkę.- ironizowała.- Gdzie byłaś?
- Tu i tam.- śmiałam się.
- Jak to tu i tam? Oczekuję wyjaśnień.
- Najpierw byłam na treningu tak jak Ci mówiłam, natomiast potem pojechałam z Reusem na zakupy.- chichrałam się.
- Przepraszam, że z kim?- krzyknęła.
- Marco złożył mi dość nietypową propozycję.- wprowadzałam coraz większe napięcie.
- Boże święty jaką znowu? Co wy znowu kombinujecie? Chyba wam głowy pourywam. Nie no nie wytrzymam.
- Olka daj mi skończyć. Oboje doszliśmy do wniosku, że skoro ja nie mam już chłopaka, to nie mam żadnego zobowiązania i zawarliśmy pewien układ.- śmiałam się.
- Jaki znowu układ?- krzyknęła zdenerwowana.
- Seks bez zobowiązań.- krzyknęłam, śmiejąc się jednocześnie z Oli.
- Że co? Czy Ci na głowę padło. Nie no Ty chyba jesteś na coś chora. Zaraz dzwonie do psychiatryka.- cała roztrzęsiona chwyciła telefon.
- Spokojnie Olka. Żartowałam przecież.- wybuchłam śmiechem.
- Żartowałaś?! Jak to? Głupia krowa z Ciebie. Ja tu padam na zawał, a Ty takie żarty odwalasz? Przecież to jakieś nielogiczne jest.- opadła bezradna na krzesło.
- Nie sądziłam, że w to uwierzysz.
- Po tym Twoich wcześniejszych akcjach najmądrzejszy by uwierzył.
- Wybacz, ale musiałam, to było silniejsze ode mnie.- chichotałam.
- Ale teraz na serio. Po co byłaś z nim na zakupach?- zapytała gdy już ochłonęła.
- Zaprosił mnie na wesele swojej siostry jako osobę towarzyszącą...
- Jak to jako osobę towarzyszącą?- przerwała.
- Daj mi dokończyć. Twierdzi, że jeśli przyjdzie sam, cała rodzina stanie przeciwko niemu i będą mówili, że zostanie starym kawalerem.- oznajmiłam najprościej jak umiałam.
- I Ty oczywiście musiałaś się zgodzić?- przewróciła teatralnie oczyma. 
- A miałam mu odmówić? Nie miałabym serca. A właśnie. Patrz, co mi za sukienkę wybrał.- mówiłam wyjmując ją z torby. 
- Postarał się.- powiedziała zachwycona.- Jest śliczna, tylko, czemu wszystkie dodatki w tym samym kolorze?
- Tego to ja nie wiem, ale w każdym bądź razie mnie się ta sukienka nie podoba, więc jej nie włożę. 
- To co ubierzesz?
- Zaraz pójdę wyszperać coś w szafie, a Ty w tym czasie zamów mi fryzjera, ale wizyta domowa.- oznajmiłam.
 - Ok.

Po dwóch godzinach przeszukiwania mojej ogromnej szafy, wreszcie wybrałam odpowiedni strój, typowo na wesele. Zmęczona już całym dniem, wzięłam szybki prysznic i położyłam się spać. 

Wstałam dość wcześnie, ponieważ o jedenastej miała przyjść fryzjerka i do tego jeszcze kosmetyczka, którą Olka zamówiła bez mojej zgody. Wyskoczyłam z łóżka i poszłam wziąć długą, relaksującą kąpiel.  W międzyczasie dostałam jeszcze sms'a od Marco, że będzie punktualnie o piętnastej więc, spokojnie się wyrobię. 
Wreszcie doszła jedenasta. Czekałam chwilkę na fryzjerkę, ale jej spóźnienie wyniosło tylko piętnaście minut więc nie robiłam zbędnej afery. Zrobiła mi prześliczną fryzurę. Była skromna i jednocześnie cudowna. Kosmetyczka natomiast spóźniła się godzinę więc kiedy już przyszła zaczęła malować mi paznokcie. Zwykły french bez zbędnych dodatków. Zrobiła mi jeszcze skromny makijaż. Wreszcie przyszedł czas na sukienkę.
- No pokaż co tam wygrzebałaś.- krzyczała Olka. 
- No poczekaj, zaraz.
Ubrałam się i poszłam pokazać kreację Oli.
- Ta zdecydowanie lepsza.
- Wiem. Nie wyglądam w niej jak laleczka przynajmniej.
- Tamta też była ładna, nie narzekaj. 
- Ciekawe jak zareaguje Marco, kiedy zobaczy, że nie ubrałam sukienki od niego.
- Wścieknie się.
- Na pewno. 

Czas szybko zleciał. Dokładnie o piętnastej dostałam sms'a od Reusa, że mam już zejść na dół. Chwyciłam jeszcze płaszczyk oraz torebkę i wyszłam.
- No cześć.- pocałował mnie w policzek.- Ślicznie wyglądasz?- przyjrzał mi się uważnie na co ja zrobiłam minę niewiniątka.- Gdzie jest ta piękna sukienka którą kupiliśmy?
- Yyy... zamek się rozwalił?- skłamałam.

- Jasne. Takie kity to ja, a nie mi. Dobra odpuszczę Ci to już. Wsiadaj bo się jeszcze spóźnimy. 

Jechaliśmy w ciszy. Widziałam, że Reus aż gotował się ze złości, ale co ja za to mogłam. Przecież nie założę obrzydliwej sukienki która zrobiłaby ze mnie tylko pośmiewisko.
Wreszcie dojechaliśmy do kościoła. Ślub jak ślub, nic nadzwyczajnego. Jednak moją szczególna uwagę przykuła sukienka panny młodej. Bardzo prosta, ale tak nieziemsko piękna. Zachwycałam się nią przez cały ślub.  Oczywiście po całej uroczystości miało odbyć się weselę, więc udaliśmy się pod wyznaczone miejsce. 
Kiedy już zajęliśmy swoje miejsca, Marco jako dobry i przykładny synek postanowił przedstawić rodzicom swoją towarzyszkę czyli mnie.
- Mamo, tato to jest Martyna, moja przyjaciółka.
- Ale kochanie, nie musisz się nas wstydzić. Powiedz, że to Twoja dziewczyna, a nie wymyślasz jakieś bajeczki. 
- Ale kiedy ja nie kłamię.- wyrzekał się. 
- Tak, tak. Zachowujesz się jak nastolatek. 
- Mamo.- jęknął. 
- No dobrze już dobrze. Jestem Lidia.- przedstawiła mi się, oraz podała dłoń.
- Martyna. Miło mi panią poznać.- odwzajemniłam uścisk.
- Mnie również, a teraz wybaczcie muszę lecieć. Mam dziś na głowie kilku szalonych wujków. To pa.- krzyknęła radośnie.
- Masz nawet fajną mamę.- zwróciłam się do Marco.
- A weź nic nie gadaj.- mruknął pod nosem.



***
Wiem, wiem nudny, ale na nic ciekawszego niestety nie było mnie stać.  Jednak liczę na wasze szczere opinie.
No właśnie, zaczęły nam się wreszcie upragnione od dziesięciu miesięcy wakacje. Życzę wszystkim moim czytelniczkom, aby były one udane i niezapomniane. Bo moje na pewno takie oto właśnie będą. 

Ps. Czy chciałybyście, abym pisała opowiadania w wakacje? Bo zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy mają czas na czytanie więc pytam. 


ghdfvgfjsfggfhj <33333

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Rozdział 20

Na szczęście bez problemu dotarłam na stadion, co  najważniejsze w całości. Moja psychika była całkowicie rozszarpana, nie mogłam się skupić, więc tylko Bogu dziękować, że chociaż do pracy jadę piętnaście minut jednak szczęśliwie dojechałam.

Wysiadłam z samochodu i chcąc nie chcąc musiałam udać się na moje stanowisko pracy która stała się monotonią. Nawet już nie sprawiała mi przyjemności, mimo, iż robiłam to co naprawdę kocham. Ostatnimi dniami wszystko straciło swój sens. Moje życie chyba też. Nie, nie myślę o żadnym samobójstwie, tylko po prostu zastanawiam się czy ktoś by za mną tęsknił. Czy moja nieobecność kogoś by ruszyła. 
Z moich zamyśleń wyrwała mnie latarnia. Jeśli można to tak w ogóle nazwać. Nieźle w nią przydzwoniłam. No tak, sierota zawsze pozostanie sierotą. Klnęłam jak szewc wyjmując przy tym lusterko. Na moim czole była wielka czerwona plama, która zapewne za moment stanie się siniakiem. 
- Orzesz w mordę.- krzyknęłam głośno, tak, że wzbudziłam nie małe zainteresowanie.
Jak na złość nie miałam przy sobie żadnego fluidu lub pudru. No cóż, będę musiała poparadować kilka godzin z wielkim sińcem na czole. 
Po chwili ruszyłam dumnie w stronę stadionu. Pewna jak nigdy dotąd. 

- Pani fotograf. Ma pani już piętnastominutowe spóźnienie.- wrzasnął Kevin, śmiejąc się, a razem z nim reszta.
Niepewnie zdjęłam kaptur, uniosłam głowę i rzuciłam w jego stronę złośliwe spojrzenie. Niestety ich oczom ukazało się moje rozwalone czoło.  Wszyscy wybuchli głośnym, niepohamowanym  śmiechem.
- A Ty co, z Gotze się biłaś?- krzyczał Marco, za co oberwał w ramię od Mario.
- Hahaha, bardzo śmieszne.- ironizowałam.
- To co Ci się stało?- kontynuował.
- Miałam ekhm... miałam przygodę z latarnią.- mimowolnie się uśmiechnęłam.
- Z latarnią powiadasz?- wybuchł śmiechem, podobnie jak reszta.
- Nienormalny jakiś jesteś.- krzyknęłam.- Przywaliłam w nią. Przecież każdemu się może zdarzyć.
- No ja jakoś żyję na tym świecie dwadzieścia cztery lata i żadna latarnia mnie nie zaatakowała.
- No już, wystarczy. 
- Oj, biedactwo chodź tu.- przytulił mnie.- Podmucham Ci czółko, żeby mniej bolało.- mówił milutkim głosikiem.
- Debil.- zaśmiałam się.  
- Dobra, koniec tego dobrego. Ruszać zadki i piętnaście kółeczek, a Ty droga panno szoruj po aparat.- krzyknął Klopp.
- Tak, już idę.- zasalutowałam.

Tak jak powiedziałam, tak zrobiłam po czym wzięłam się do pracy. Chłopcy byli dziś nadzwyczaj grzeczni, więc nie musiałam ich karcić za wchodzenie mi w kadr. Prawie na każdym treningu czułam się jak w przedszkolu. Dziś jednak był wyjątek od reguły. I bardzo dobrze, bo nie miałam ochoty na żarty. 
Po dwóch godzinach niemiłosiernego marznięcia wreszcie trening dobiegł końca.
- Możemy pogadać?- podbiegł do mnie Marco.
- Jeżeli chcesz mi dmuchać czoło to lepiej sobie daruj.- zaśmiałam się.
- Nie o to chodzi. Wiem, że między Tobą, a Gotze coś tam wygasło.- oznajmił.
- Dobrze, że nazywasz rzeczy po imieniu. ,, Coś tam''... Genialne. 
- Nie będę Ci teraz współczuł bo to bez sensu. Jeszcze bardziej by Cię to zdołowało.
- Mówiąc o tym również mnie dołujesz, więc przymknij twarz.
- No ok. Spokojnie panienko.
- Możesz się do mnie zwracać po ludzku?
- Jak sobie panienka życzy. 
- Jak tak chcesz rozmawiać, to ja dziękuję. Prędzej ducha tutaj wyzionę. 
- Dobra już, spokój. Walne prosto z mostu, a co mi tam.
- No ok. To wal.
- Weź mi potowarzysz na weselu siostry, bo jak przyjdę sam to cała rodzina stanie przeciwko mnie, że zostanę starym kawalerem.- oznajmił.
- Nie wiem czy dobrze zrozumiałam. Mam udawać Twoją dziewczynę?- zapytałam nieco zmieszana.
- Niekoniecznie, ale jeśli chcesz to chętnie.- wyszczerzył się.
- Głupi jesteś.- zaśmiałam się. 
- Może lubię. 
- No dobra, to kiedy jest ten ślub?
- A wiesz, w sobotę.- odparł.
- Domyślam się, ale w jaką?- zapytałam zirytowana już jego zachowaniem.
- W tą.- krzyknął uradowany.
- W tą?! Chyba sobie jaja robisz.
- Skądże. A coś Ci nie odpowiada.
- Tak. Nie odpowiada mi to, że dowiaduję się o tym, dzień przed. 
- Mała nie panikuj, damy radę. 
- Pieprz się. I gdzie ja teraz sukienkę kupię? 
- W centrum handlowym, heloł. Nie wiesz gdzie się kupuje sukienki?- wymachiwał rękoma. 
- Wiem pacanie. Tylko na taki zakup potrzebuję dużo czasu, a nie tylko jeden wieczór.
- Aż jeden wieczór. Pakuj się do auta mała, zaraz jedziemy na podbój sklepów.
- Mam z Tobą jechać?
- A nie odpowiada Ci moje towarzystwo?
- Skądże.- mruknęłam pod nosem.

I tak oto ruszyliśmy jak to Reus nazwał na ,,podbój sklepów''. Zakupy z nim to coś strasznego. Nigdy nie spotkałam tak marudnego chłopaka. Nic, kompletnie nic mu się nie podobało, a kiedy ja już miałam dosyć przymierzania, chodzenia po sklepach, on stanowczo odmawiał odpoczynku, bo przecież jak to powiedział uwielbia maszerować po sklepach. Uznał też, że ma świetny gust, nie to co ja. Wreszcie wspólnymi siłami, a raczej siłami Marco wybraliśmy sukienkę, która kompletnie mi się nie podobała. 
- Wyglądam w tym jak wielka, cukierkowa laleczka.- marudziłam
- Daj spokój. Wyglądasz jak seksowna laleczka.
- Sam jesteś seksowny.- prychnęłam.
- Się wie.- odparł dumny.
- To był sarkazm.

Po nieudanych zakupach, Marco odwiózł mnie na parking, gdzie stał jeszcze mój samochód. Szybko pojechałam do domu. Postanowiłam, że nigdy nie ubiorę tej sukienki. I to niby on ma dobry gust. W głowie zaczęłam już przeszukiwać moją szafę. Nie pozwolę na ubieranie się Panu Reusowi. 



***
No i już dwudziesty rozdział. Bardzo dziękuję wszystkim czytelniczkom za te 8000 tys. wyświetleń.   Jestem megaaa zadowolona. 


Nasze kochane miśki <3

Ostatnio coś często mam załamania nerwowe. Nadal nie dochodzi do mnie to, że Mario odchodzi do Bayernu. No nie potrafię się jakoś z tym pogodzić.


      

sobota, 15 czerwca 2013

Rozdział 19

- Hej. W czym mogę pomóc.- zapytała niewysoka, nawet ładna brunetka.
- Yyyy…- zająknęłam się. Ja do Mario.
- A kim jesteś jeśli można spytać?- uśmiechnęła się.
- Ja? Kim jestem? Noo jaaa… jestem jego przyjaciółką.- odpowiedziałam zmieszana.- Zostawiłam tu wczoraj swoje walizki i przyjechałam je odebrać. A Ty kim jesteś? Bo wcześniej Cię tu nie widziałam.
- Ja jestem dziewczyną Mario. Elizabeth, miło mi.- podała mi dłoń.
- Martyna. Mnie również.- odwzajemniłam uścisk.
- Mario wyszedł do sklepu, jeśli zechcesz możesz na niego poczekać.
- Z miłą chęcią.- odpowiedziałam obmyślając już w głowie pewien plan.
- W takim razie wejdź.- znowu uśmiechnęła się pokazując rządek idealnie białych zębów.
Weszłam do środka nieco zmieszana. A więc miałam rację, iż jestem tą drugą. Nie spodziewałabym się tego po nim. Zapewniał, że mnie kocha, a tu takie świństwo.
- Może się czegoś napijesz?- wyrwała mnie z zamyślenia ta cała Elizabeth.
- A tak chętnie. Może być kawa jeżeli nie byłby to problem.
- Skądże.- brunetka udała się w stronę kuchni.
Po chwili jednak wróciła.   Nawet miła z niej dziewczyna, nie powiem miło się z nią rozmawiało, ale to nie zmienia faktu, że mój chłopak właśnie z nią mnie zdradza.
Kiedy rozmowa trwała w najlepsze do mieszkania wpadł Mario.
- Już jestem kochanie.- krzyknął.
- Mamy gościa.- powiedziała Elizabeth.
- Kogo?- zapytał wchodząc do salonu.
- Twoja przyjaciółka.
Jego mina była bezcenna kiedy zobaczył mnie, siedzącą spokojnie na kanapie popijając kawę. Przełknął głośno ślinę i usiadł obok tej swojej Elizabeth.
- Witaj mój drogi przyjacielu.- rzekłam sarkastycznie.
- Cześć.- odpowiedział niepewnie.
- Wiecie co to ja już będę leciała. Nie będę WAM przeszkadzać.
- Nie no coś Ty, nie przeszkadzasz.- powiedziała.
- Na pewno chcecie spędzić trochę czasu razem. Pójdę już.- wstałam i wzięłam do ręki swoje walizki.
- Odprowadzę Cię.- powiedział Mario.
- Sama dojdę.
- Nalegam.- drążył dalej.
Nic nie odpowiedziałam tylko wyszłam z mieszkania. Nie wytrzymałam i dałam upust emocjom. Nie przejmowałam się już niczym, nawet tym, że mój już były chłopak za mną biegnie.
- Martyna, poczekaj.- krzyczał.
- Nie.
- No stój.- chwycił mnie za rękę.
- Jak mnie nie puścisz, to Ci tak przypierdolę, że nawet mesjasz Cię nie wskrzesi.
- Nie chciałem aby tak wyszło.
- Słucham? Nie chciałeś aby tak wyszło? To jak miało wyjść? Pytam się do cholery.
- Wybacz… kocham Cię naprawdę.
- Jakbyś mnie kochał to taka sytuacja nie miałaby miejsca.
- Niepotrzebnie na tak długo wyjeżdżałaś…
- No jasne, teraz winę zwal na mnie. Przecież, zapomniałam. Brakowało Ci seksu, więc musiałeś znaleźć sobie pierwszą lepszą dziwkę.
- Nie mów tak o Eli.- krzyknął.
- Gdyby ktoś mnie tak wyzwał byś tylko to wyśmiał.
- Nieprawda.
- Prawda. Jesteś skończonym idiotą. Tylko wiesz co Ci powiem? Szkoda mi tej Twojej Eli. Naprawdę sympatyczna dziewczyna, tylko ciekawe czy wie jaki jest jej chłopak.
- Nie zrobisz tego.
- Właśnie, że zrobię. Zniszczę Twoje Życie tak jak Ty zniszczyłeś moje. Nigdy w życiu nikt mnie tak nie zranił. Możesz być dumny, że ten zaszczyt przypadł Tobie.
- Martyna…
- ,, Na mnie zawsze możesz liczyć’’. Właśnie widzę jak mogę na Ciebie liczyć, tak bardzo, że aż bzykasz się z jakąś laską pod moją nieobecność.
-  Przestań tak mówić. Kocham Cię i dobrze o tym wiesz.
- Błąd. Wiedziałam. Teraz właśnie mi pokazałeś tą miłość, a teraz wybacz, ale się spieszę.
- Martyna, przepraszam.
- Te przeprosiny to sobie w dupę wsadź.- krzyknęłam i wsiadłam do samochodu.
W między czasie wybrałam numer Oliwii i zadzwoniłam do niej.

- Oliwia.- łkałam do telefonu.- Przyjedź do mnie.
- Martynka co się stało? Dlaczego płaczesz?- zapytała spanikowana.
- Proszę Cię, przyjedź.- mówiłam zanosząc się od płaczu.
- Dobrze. Zaraz sprawdzam loty, zabukuję bilet i lecę.
- Dziękuję.- wymamrotałam i się rozłączyłam.

Szybko zapłaciłam kierowcy i pobiegłam do swojego mieszkania.  Napadła mnie dzika furia, więc wszystko co szklane lub porcelanowe zostało pobite. Doniczki z kwiatami, wazony z wielką satysfakcją zrzucałam na podłogę. Zawsze w ten sposób odreagowywałam.
- Był największym błędem jaki w życiu zrobiłam.- mówiłam sama do siebie, zrzucając na podłogę kolejny, szklany wazon, który rozbił się w drobny mak.
Zmęczona usiadłam na kanapie i wyłam. Tak bardzo mnie to bolało. Nigdy nikt mnie tak nie zranił, starałam się, ale to nie moja wina, że musiałam wyjechać.
Przepłakałam tak kilka godzin, nim zasnęłam. Musiałam jednak długo spać bo obudziło mnie dopiero pukanie do drzwi, a była dziewiąta rano. Ledwo zwlekłam się z kanapy i udałam się w stronę drzwi.
- Przyjechałam najszybciej jak mogłam.- mówiła zdyszana.
- Dobrze, że jesteś.- powiedziałam wtulając się w Olę.
- Martynka, kochanie co się stało?

Opowiedziałam jej całą historię. Od początku po sam koniec.
- No Ty chyba żartujesz...- powiedziała nie dowierzając Oliwia.
- No a wyglądam jakbym żartowała?
- Wydawało mi się, że jest z Tobą szczęśliwy. Przecież tak się starał.
- Też tak myślałam. Czuję się podle. Mam ochotę mu przywalić.
- Nie dziwię Ci się.- westchnęła.- A mam jeszcze małe pytanie, zostajesz tu czy wracasz do Polski?
- Oczywiście, że zostaję. Mam tu pracę, z której nie zamierzam rezygnować przez jakiegoś idiotę. 
- Masz rację. Musisz pokazać mu, że jesteś twarda.
- Kiedy nie jestem.
- Jesteś, jesteś. 
Rozmawiałyśmy jeszcze z półtorej godzinki, a potem zaczęłam szykować się na trening. 
ubrałam się ciepło, bo jak na styczeń było okropnie chłodno. Pożegnałam się z Oliwią, oznajmiając jej, że niedługo wrócę. Wychodząc na dwór, wiatr zawiał mi śniegiem prosto w oczy, a przede mną wyrósł jak z ziemi nie kto inny jak Mario Gotze.
- Czego?- zapytałam chłodno.
- Musimy porozmawiać.
- Jasne. Ile można rozmawiać? A poza tym nie mamy o czym.
- Chcesz przekreślić to wszystko co między nami było?
- Nie zapędzaj się. To Ty to przekreśliłeś.- krzyknęłam.
- Tak, ale teraz chcę to naprawić. Zależy mi.
- Mnie też zależało, parę miesięcy temu, a to co pomiędzy nami było...tego nie da już się naprawić. Straciłeś swoją szansę. 
- Elizabeth jest w ciąży.- wyskoczył nagle.
- Ooo no to gratuluję tatuśku.- rzekłam sarkastycznie, niemniej zdziwiona faktem jaki mi zakomunikował.
- Ale to się stało, zanim my byliśmy jeszcze razem. Przyszła do mnie, poprosiła o pomoc. Nie mogłem jej tak zostawić. Nie znaczy ona dla mnie zbyt wiele.
- Ale jednak coś znaczy. Przedstawiła mi się jako Twoja dziewczyna, a Ty w dodatku nie szczędziłeś jej uczuć, więc daruj już sobie.
- Proszę Cię, wybacz mi.
- Nigdy.- prychnęłam i wsiadłam do samochodu.

Spotkanie z nim jeszcze bardziej uświadomiło mi z jakim idiotą byłam przez te kilka miesięcy. Gdyby było tak jak mówi, to najzwyczajniej w świecie mógł mi to powiedzieć, a nie robić z tego jakieś tajemnice. Tak czy inaczej wyszło jak wyszło, a to co było między nami to tylko i wyłącznie przeszłość. 


***
Już dziewiętnasty rozdział oddaję w wasze ręce.  Tak jak wcześniej obiecałam, tak zrobiłam pisząc iż nie będą długo razem. Nie bardzo jestem zadowolona z tego faktu, ale w końcu coś musi się dziać. Ciągła, szczęśliwa sielanka nie jest w moim stylu.
Jednak mam nadzieję, że spodoba się wam ten rozdział, oraz liczę na wasze komentarze. bardzo motywują mnie one do dalszej pracy.
Pozdrawiam :)

czwartek, 13 czerwca 2013

Rozdział 18

Wreszcie po kilku godzinnym locie dotarłam do Dortmundu. Było już po pierwszej, więc na lotnisku nie było zbyt dużo ludzi. Chwyciłam swoje bagaże i niecierpliwie szukałam wzrokiem Mario. Niestety nigdzie go nie było. Postanowiłam jednak jeszcze troszkę poczekać, przecież każdy ma prawo do spóźnień, lecz po dwudziestu minutach bezczynnego czekania byłam wściekła na mojego chłopaka .
Olał mnie. Tak po prostu zwyczajnie mnie olał. Fakt było już późno, ale mógłby się troszkę poświęcić i ruszyć ten swój szanowny zadek i odebrać mnie z lotniska. Cóż nie miałam wyjścia. Musiałam zamówić taksówkę. Tak, nie ma to jak tułanie się taksówką po męczącym dniu w dodatku z bagażami. Lepszej już nocy nie mogłam sobie wyobrazić.
Postanowiłam, że mu nie odpuszczę, więc poprosiłam taksówkarza, aby zawiózł mnie pod podany adres czyli dom Mario.
Obładowana wielkimi walizkami po dłuższej chwili wreszcie wysiadłam z taksówki i udałam się do drzwi. Chyba z piętnaście minut stałam z klepałam w te cholerne drzwi, o dzwonieniu już nie wspomnę. Wreszcie zrezygnowana usiadłam na schodach i się rozryczałam. Nawet nie wiem dlaczego. Może dlatego, że było mi bardzo przykro, że mój chłopak olał mnie i zostawił  samą w tym dużym mieście
Którego jednak aż tak dobrze nie znałam. No, ale wreszcie moment kulminacyjny przynajmniej dla mnie. Szanowny pan wreszcie raczył otworzyć.
- Martyna?- zapytał zaspanym głosem.
- Nie. Duch święty.- prychnęłam i wstałam.
- Co Ty tu robisz? Przecież to cholernie późno jest.
- Jakiś Ty spostrzegawczy. Przyjechałam bo zapomniałeś mnie odebrać z lotniska.
- To nie mogłaś iść do siebie, a nie mnie po nocach budzić?
- No wybacz. Zapomniałam, że królewna musi się wyspać.-odgryzłam się.- Spokojnie, już sobie idę.- wściekła wzięłam walizki i ruszyłam w stronę swojego mieszkania.
- Czekaj.- chwycił mnie za rękę.- Nie będziesz się po nocach tułała. Jeszcze coś Ci się stanie.
- Nie udawaj, że nie byłbyś zadowolony. Jeden problem z głowy.
- Przestań tak mówić.
- To Ty przestań się tak zachowywać.- krzyknęłam.
- Będziesz się teraz kłócić? Weź lepiej wejdź do środka.
Byłam już nieźle wykończona więc przystałam na jego propozycję. Weszłam do jego domu jednak czułam się tam nieswojo. Tak jakbym była tam pierwszy raz.
- No wejdź dalej. Boisz się czy co?- mruknął pod nosem.
Nic nie odpowiedziałam na jego idiotyczne pytanie. Usiadłam na kanapie i wybrałam numer to taty, aby go powiadomić, że już dotarłam.
- Do kogo dzwonisz?
- A co Cię to interesuje?
- Interesuje i to bardzo.
- Od kiedy cokolwiek związane ze mną Cię interesuję?
- Odkąd jesteśmy razem.
- Jakoś ostatnimi tygodniami mało Cię interesowałam.
- Ty znowu zaczynasz… nie możesz chociaż raz wyluzować i dać mi spokój?
- Jasne. Przepraszam…- odparłam.
Po skończonej rozmowie odłożyłam telefon na stolik i analizowałam całą sytuację która miała miejsce kilkanaście minut temu. Było mi tak cholernie przykro.
- O czym tak myślisz?- usiadł obok i mnie przytulił.
- O mamie.- skłamałam. Tak cholernie mi go brakowało, a on zachowuje się jakbyśmy byli co najmniej jakimiś wrogami.
- No właśnie, co z nią?
- A co może być? Wybudziła się, powoli wraca do zdrowia czyli wszystko jest ok.
- Dziwnie się zachowujesz.
- No tak, jak zwykle ja, tylko nie zapominaj, że to nie ja zapomniałam o Tobie, tylko Ty o mnie.
- Mieliśmy dziś mecz, zrozum to, że chciałem odpocząć.
- Rozumiem, ale mogłeś mnie chociaż powiadomić, że nie przyjedziesz, a poza tym myślę, że to pół godziny by Cię nie zbawiło.
- No ok., mój błąd, sorry.- odparł bez jakiegokolwiek poczucia winy w głosie.- A teraz chodź, idziemy spać.
- Wiesz co, może niepotrzebnie tu przychodziłam, pójdę do siebie, bo tu nie jestem mile widziana.
- Znowu zaczynasz…- powiedział wyraźnie znudzony.
- Nie zaczynam, po prostu stwierdzam fakty.
- Zanim wyjechałaś nie byłaś taka upierdliwa.
- Zanim wyjechałam to TY nie traktowałeś mnie jak zwykłą znajomą.- krzyknęłam. Tym razem przesadził.
- Dobra, nie chce mi się Ciebie już słuchać. Nie wiem jak Ty, ale ja idę spać. Jak chcesz możesz się położyć w gościnnym.

- Ja pierdole.- mruknęłam pod nosem.
Nie mam pojęcia co się z nim stało. Miał mnie kompletnie w dupie. Przecież nigdy tak nie było, zawsze było ok., a teraz czuję jak ta druga…. No właśnie może jestem tą drugą? Nie było mnie przez dwa i pół miesiąca. Wszystko możliwe, że mógł sobie kogoś znaleźć. 
Uświadomiłam sobie, że coś w tym jest. Nie chciałam jednak dopuścić do siebie tej myśli.  Jak to ja przepłakałam resztę nocy siedząc na kanapie i popijając jakieś wytrawne wino. Nie przepadałam za nim, ale wzięłam pierwsze lepsze z barku. Nigdy nie piłam alkoholu w dużych ilościach, a co dopiero topić w nim smutki, ale tego dnia musiałam. Nie widziałam innego wyjścia.
Dopiero nad ranem zasnęłam.
- Martyna. Obudź się.- ktoś mną potrząsał.
- Co? Coś się stało?- lekko uchyliłam  oczy.
- To ja powinienem spytać co się stało. Płakałaś czy co bo wyglądasz strasznie.- oznajmił.
- Dzięki. Nie ma to jak dobry komplement z samego rana.- wstałam z kanapy, wzięłam swoje walizki i ruszyłam w stronę wyjścia. Domyślałam się jak wyglądam, ale nie interesowało mnie to zbytnio.
- No to ja już pójdę. Sorki za problem. Pa.- pożegnałam się i wyszłam. Oczywiście nie chciało mi się iść pieszo więc postanowiłam zamówić taksówkę.
Kiedy tak stałam i czekałam, ktoś nagle podszedł i objął mnie od tyłu.
- Zostań, proszę.- zaczął całować mnie po szyi.
- Nie mogę. Taksówka zaraz będzie, a poza tym za dwie godziny jest trening.
- No nie daj się dłużej prosić. Chodź.- pociągnął mnie za rękę.
- Puść mnie.- krzyknęłam i natychmiast udałam się w stronę właśnie podjeżdżającej taksówki. 
Z tego wrażenia zupełnie zapomniałam o walizkach, ale co tam. Podjadę po nie po treningu.
Wreszcie dotarłam do mojego ukochanego mieszkania. Pierwsze co zrobiłam po wejściu do niego to poszłam pod prysznic, następnie ubrałam się, przeciągnęłam rzęsy tuszem i poszłam na małe zakupy to pobliskiego sklepu. Kiedy już wróciłam, zrobiłam sobie jako takie śniadanie i zaczęłam konsumpcję oczywiście przed telewizorem. Czas szybko leciał, więc nim się obejrzałam musiałam już lecieć do pracy. Przez te korki miałam lekkie opóźnienie, ale mój pracodawca nie zwrócił na to uwagi. Poszłam po aparat i zabrałam się do pracy. Postanowiłam zająć się dziś tylko tym, więc z żadnym z piłkarzy nie zamieniłam ani jednego słowa, poza zwykłym ,,cześć’’. 
Na szczęście nie musiałam zostać do końca treningu, więc gdy reszta ćwiczyła jeszcze godzinę w pocie czoła, ja mogłam już jechać do domu.

Postanowiłam jechać po moje walizki. Mario nie było na treningu, więc obstawiałam, że jest w domu.  Chwilę później dojechałam pod jego dom. Wyszłam z samochodu i grzecznie zapukałam do drzwi. Po chwili ktoś otworzył. No właśnie ktoś, bo mój chłopak to na pewno nie był…   


***
 Przepraszam bardzo, że rozdział tak późno, ale miałam malutkie problemy z internetem.
Mam nadzieję, że spodoba :)  
Pozdrawiam cieplutko wszystkie czytelniczki :*