.

.

środa, 9 kwietnia 2014

Nowy blog

Witam was bardzo serdecznie :)


Chciałam wszystkich poinformować o tym, iż utworzyłam nowego bloga, który znajdziecie pod tym adresem:
http://zawsze-razem-nigdy-osobno.blogspot.com

Pojawili się bohaterowie, z czasem na pewno będzie ich przybywało, prolog postaram się dodać w najbliższym czasie. Mam nadzieję, że spodoba wam się mój pomysł który ujawni się dopiero w następnym rozdziałach, tak więc miłego czytania.

Pozdrawiam :*

czwartek, 27 lutego 2014

Rozdział 38- ostatni




~Prawdziwa miłość choćby wygasła, pozostaje czymś wielkim.~





Dziś wielki dzień. Finał ligi mistrzów w którym Borussia zmierzy się z Realem Madryt. Mój mąż (nadal nie mogę się to tego przyzwyczaić) jak zwykle wystąpi w wyjściowej jedenastce z czego niezmiernie się cieszę.
- Victoria chodź do mamusi się ubrać.
- Mamo, a tata będzie dzisiaj glał?- zapytała.
- Oczywiście i jak strzeli bramkę na pewno zadedykuje ją Tobie. 
- To supel. A mojemu blaciszkowi też?
- No pewnie, a teraz ubierzemy się.

Ja byłam już gotowa, pozostało mi tylko ubrać małą, a to ostatnimi czasy nie należało do łatwych zadań. Victoria coraz częściej się sprzeciwiała i wyrażała własne opinie na dany temat. Nie chodzi o to, że mnie się to nie podoba, bo wręcz przeciwnie, ale jak na dwulatkę to jest aż za bardzo rozwinięta. Myślę, że to za sprawą ciągłego przebywania miedzy dorosłymi, a może się mylę? Nie mam pojęcia.
Szybko ubrałam małą i pędem ruszyłyśmy na stadion. Mecz zaczynał się za dwadzieścia minut, a nie dość, że z hotelu było strasznie daleko na stadion to jeszcze kompletnie nie wiedziałam jak mam tam trafić. Co chwila zaczepiałam przechodniów z zapytaniem o drogę i wreszcie dotarłam. Z dziesięciominutowym spóźnieniem, ale dotarłam. Szybko zajęłyśmy swoje miejsca i uważnie obserwowaliśmy poczynania naszych Borussen. 
Tak jak każdy podejrzewał pierwsza połowa zakończyła się bezbramkowym remisem, a piłkarze w nietęgich humorach zeszli z boiska. Victoria zasnęła na moich kolanach więc zmuszona byłam siedzieć i oglądać resztę meczu, a raczej nie oglądać. Nie widziałam nic poza zieloną murawą, wróć, urywkami zielonej murawy. I wreszcie wyszli na boisko. 
W 85 minucie stało się to, na co tak bardzo czekaliśmy Robert Lewandowski strzela gola na 1:0. Niespełna po dwóch minutach Real odpowiada tym samym. Ronaldo strzela na 1:1. Wszyscy siedzieli jak na szpilkach. No i w doliczonym czasie bramkę na 2:1 strzela Marco Reus przy asyście Mario. Stadion oszalał i my również. I tak oto Borussia wygrała Ligę Mistrzów. Po rozdaniu medali, wręczeniu pucharów nadszedł najprzyjemniejszy czas z pewnością dla dzieci. Jak szalone wbiegły na murawę. Victoria także, aż się zdziwiłam bo ona zazwyczaj jest nieśmiała. 
Ja również podeszłam do mojego ukochanego i go przytuliłam, a on w zamian sprzedał mi namiętnego całusa. 



Wszystko co dobre szybko się kończy. Minęła euforia finału i wszystko wróciło do normy tyle, że piłkarze mają urlop i siedzą w domach. Większość z nich wyjechała na wakacje, lecz nie my. Zbliża mi się termin porodu i nie chcieliśmy ryzykować. Poza tym bardzo źle znoszę ciążę. Gdyby nie Mario nie miałabym siły nawet zająć się Victorią. 
Obudziłam się o trzeciej w nocy z ogromnym bólem w okolicach brzucha. Dobrze wiedziałam o czym to świadczy więc postanowiłam obudzić mojego partnera życiowego który smacznie spał tuż obok.
- Mario, Mario.- szeptałam mu do ucha. 
- Coś się stało?- wymruczał ledwo żywy.
- Kochanie wstawaj, chyba rodzę.- próbowałam dalej.
- To poczekaj do rana, teraz idź spać.
- Jak ja nie mogę spać, przecież to nie ode mnie zależy gamoniu. Wstawaj, albo urodzę na tym łóżku.- zdobyłam się na krzyk i uderzyłam go poduszką.
- Dobra już wstaje.- powiedział niechętnie. Będąc przy drzwiach kolejny raz odwrócił się i powiedział.- Ty rodzisz? 
- Nie, wymyślam sobie, rusz tą dupę wreszcie bo nie wytrzymam.
- O jezus maria.- tylko to usłyszałam.
Postanowiłam zadzwonić do Marco żeby przypilnował Victorii, kiedy wyjaśniłam mu o co chodzi już po kilku minutach był u nas i obiecał, że zajmie się Victorią i nie mamy się martwic. Zapewnił też nas, że rano odwiedzi swojego chrześniaka.
Po dziesięciu minutach coraz bardziej zestresowani wsiedliśmy do auta, po następnych dziesięciu byliśmy w szpitalu i już leżałam na sali porodowej. 
Mario koniecznie chciał wejść ze mną, ale się nie zgodziłam, nie chciałam aby widział mnie w takim stanie wrzeszczącą w niebo głosy. I już po dwugodzinnej męczarni na świat przyszedł zdrowy i piękny Maximilian Leon. Zmęczona, ale szczęśliwa wzięłam od pielęgniarki mojego synka i z uśmiechem wpatrywałam się w jego niewinną twarzyczkę. Warto było cierpieć przez ostatnie miesiące, aby zobaczyć szczęśliwą twarz dziecka. Po chwili zawitał do nas dumny tatuś który o mało nie zemdlał kiedy zobaczył swojego pierworodnego syna.   
- Jaki on podobny do mnie.- rozczulał się.
- Mam nadzieję, że charakteru po Tobie nie odziedziczy.- westchnęłam.
- No już nie przesadzaj. Wiesz co? Kocham was.- ucałował mnie w czoło.
- My też Ciebie kochamy, ale idź już do domu. Jesteś zmęczony, zresztą ja też. Przyda nam się odpoczynek. 
- No dobrze. W takim razie dobranoc moje skarby.
- Oj już tak nie słodź.- zaśmiałam się.- Dobranoc.



Nazajutrz mój ukochany znowu się zjawił, ale tym razem z naszą starszą pociechą oraz z Marco. Victoria była zachwycona nowym członkiem rodziny, ciągle chodziła i mówiła, że to jej żywa laleczka. Odwiedzili nas również rodzice Mario oraz jego bracia którzy również byli wniebowzięci pojawieniem się maluszka. Wieczorem przyjechali również moi rodzice oraz Oliwia. Oczywiście moja mama uparła się, że musi zostać aby mi pomóc. Chcąc nie chcąc musiałam przystać na jej pomysł. 
I już po dwóch dniach wyszliśmy ze szpitala. Włożyłam maleństwo do nosidełka i ruszyliśmy w drogę. Przed szpitalem napotkał nas tabun fotoreporterów robiących nam zdjęcia, nie chciałam na razie pokazywać mojego synka więc szybko ulotniliśmy się do samochodu. Po przyjeździe od razu zaniosłam Max'a do jego pokoiku który wspólnie urządziliśmy przed jego narodzinami. 
Zmęczona usiadłam na kanapie, a zaraz obok mnie Mario przytulając mnie. 
- Oboje jesteśmy młodzi. Gdybyś wiedziała kilka lat temu, że w w wieku dwudziestu paru lat będziesz miała dwójkę dzieci co byś zrobiła?- zapytał.
- Jak to co bym zrobiła? Nic. Kocham was i nie przeszkadza mi to, że jestem młoda. Mam wspaniałego męża, dwójkę przepięknych dzieci, nic więcej mi to szczęścia nie trzeba.



***

Wiem wiem, dawno mnie tu nie było, ale jest to spowodowane różnymi powodami ważnymi i mniej ważnymi, ale nie o tym mowa. Chciałabym oddać w wasze ręce ostatni rozdział. Dlaczego ostatni? Nie mam już siły, ani czasu aby dalej go pisać i byłoby to bez sensu gdybym miała wam dostarczać rozdziały nienadające się do niczego. W najbliższym czasie dodam jeszcze epilog, a czy założę nowego bloga? Tego nie wiem, mam kilka pomysłów, ale jedno mogę wam obiecać, że tam również będzie głównym bohaterem Mario.
Pozdrawiam :*





piątek, 17 stycznia 2014

Rozdział 37




~ Miłość jest jak narkotyk. Na początku odczuwasz euforię, poddajesz się całkowicie nowemu uczuciu. A następnego dnia chcesz więcej...~





Dzisiaj mamy dwudziestego szóstego stycznia, a dokładnie jest sobota. 
Obudziły mnie promienie zimowego słońca, które wpadały do sypialni przez okno, które niestety ktoś odsłonił. Był środek zimy, ale pogoda była piękna. Biały puch przykrył cały Dortmund od góry do dołu do tego jeszcze świeciło słońce, no po prostu cudownie. 
Chwyciłam telefon do ręki w celu sprawdzenia godziny. Jak się okazało była dopiero godzina 7.30, a na dole słyszałam przeróżne głosy oraz szepty. Niechętnie podniosłam się z łóżka, ubrałam się i podreptałam na dół. 
- Cześć wszystkim?- powiedziałam troszkę zmieszana, ponieważ w kuchni jakby nigdy nic była moja mama, mama Mario, moja ciotka, Oliwia i wszystkie moja przyjaciółki z Dortmundu.
- Cześć kochanie.- przytuliła mnie.- A czemu Ty jeszcze nie ubrana?
- Ubrana? Przecież jestem ubrana.- oburzyłam się.- Może mi ktoś wyjaśnić co tutaj się dzieję? - zapytałam podirytowana. 
- Wszystko w swoim czasie słońce, a teraz idź się odśwież, potem pogadamy.
- A gdzie jest Mario?
- Tutaj go nie ma.- odpowiedziała chytrze Ola.

Chcąc nie chcąc musiała je posłuchać i udałam się do łazienki. Wzięłam prawie godzinną kąpiel i po raz kolejny tego dnia ubrałam się po czym zeszłam na dół. 
- No dobrze już jestem, czy teraz może mi ktoś wyjaśnić co tu się dzieję?
- Siadaj proszę na tym fotelu. Kosmetyczka oraz fryzjerka zrobią Cię na bóstwo.- uśmiechnęła się mama Mario.
- Ale po co to?
- Nic nie mów, bo makijaż nie wyjdzie.- pouczyła mnie Lisa.
Chcąc nie chcąc cały czas musiałam siedzieć cicho, cały czas zastanawiając się po co ta cała szopka. Może Mario chce mnie wziąć na jakąś kolację? No, ale wtedy nie ściągałby wszystkich wedle jednej kolacji. Wreszcie przestałam o tym myśleć, bo kosmetyczka oznajmiła mi, że makijaż oraz fryzura są gotowe. Podała mi lustro i musiałam przyznać, że obydwie panie wykonały kawał dobrej roboty. Fryzura była przepiękna, makijaż też niczego sobie, tylko dalej zastanawiam się po co to wszystko.
- Może wreszcie powiecie mi o co chodzi, bo ciekawość mnie zżera. 
- No dobrze.- mama spojrzała znacząco na pozostałe osoby płci pięknej.- Dzisiaj wychodzisz za mąż.
- Słucham?! Jak to jest możliwe?- niemalże krzyknęłam.
- Spokojnie, nie denerwuj się.- uspokajała mnie Oliwia.
- Jak ma być spokojna?! Sala, ksiądz, przecież na to wszystko potrzeba czasu. A suknia? Przecież nic nie planowałam.
- Spokojnie kochanie, Mario wszystko zorganizował. Sukienka też jest kupiona.
- Mario? Ten Mario który nawet buta nie potrafi zawiązać?- zaśmiałam się.- To gdzie ta sukienka?
- Zaraz ją przyniosę.- powiedziała Ania. 
I po pięciu minutach przyszła z wielkim białym pokrowcem w którym jak mniemam znajdowała się sukienka. Rozpięła pokrowiec i moim oczom ukazała się przepiękna sukienka. Była idealna. 
- Co nie podoba Ci się?- zapytała z przerażeniem Cathy. 
- Nie no skąd. Jest cudowna, wprost idealna.- zachwycałam się. 
- To możesz już ją ubrać.- zaproponowała Oliwia.
- Za chwilę. najpierw zjem śniadanie, bo maluszek domaga się jedzenia.- wskazałam na dość spory już brzuszek.- A właśnie. Gdzie jest Victoria?
- Lisa ją ubiera. Też chciała wyglądać jak księżniczka. 
- Dobrze.- odpowiedziałam. Chciało mi się płakać. Nie miałam pojęcia, że mój ukochany wpadnie na tak szalony pomysł, ale powiem szczerze, ze podoba mi się to.
Sprawnie zjadłam śniadanie i ponownie udałam się do salonu. Kątem oka zobaczyłam w łazience małą Victorię i uroczymi kucykami w ślicznej sukience. Aż łza zakręciła mi się w oku.   
Gdy byłam już w salonie kosmetyczka sprawnie pomalowała mi paznokcie i już po godzinie mogłam ubrać sukienkę. Nie chwaląc się wyglądałam prześlicznie. Sukienka idealnie podkreślała mój ciążowy brzuszek. No po prostu idealnie. Teraz wystarczyło poczekać na Mario. Po godzinie przyjechał mój narzeczony wręczając mi bukiet.
- Jesteś nienormalny wiesz?- szepnęłam mu do ucha.
- Wiem. I za to mnie kochasz.- zaśmiał się i razem wsiedliśmy do limuzyny.
Po półgodzinnej jeździe byliśmy już przed kościołem. Spodziewałam się kilku fotoreporterów potocznie zwanymi paparazzi, ale ich były tabuny no dosłownie. 
Jakoś z pomocą ochroniarzy dostaliśmy się do wejścia i w spokoju mogliśmy zacząć uroczystość. 

- Ogłaszam was mężem i żoną. Możesz pocałować pannę młodą.- to najpiękniejsze słowa jakie kiedykolwiek słyszałam.



~ Miłość po prostu jest. Bez definicji. Kochaj i nie żądaj zbyt wiele. 
Po prostu kochaj.~



Po pięknej uroczystości zaślubin nadszedł czas na wesele. Z tym Mario również się postarał. Po kilkunastu minutach dojechaliśmy do miejsca w którym był położony przepiękny dworek. Wyszliśmy z samochodu i tradycyjnie zostaliśmy przywitani chlebem i solą. Widać, że Mario dużo musiał się naczytać o polskich tradycjach. Po wszystkim weszliśmy do sali. Widok który zobaczyłam sprawił, że zaniemówiłam. Wystrój był przepiękny. Bajkowy po prostu. 
Po skończonym obiedzie nadszedł czas na pierwszy taniec. Mario chyba czytał w moich myślach ponieważ wybrał  piosenkę. Oboje bardzo ją lubimy. 
No i tak impreza się rozkręciła. Wszyscy świetnie się bawili do białego rana dosłownie. 
Około godziny piątej wszyscy goście poszli spać, my również. 
Zmęczona opadłam na łóżko, a zaraz po mnie Mario.
- Masz jeszcze siłę na noc poślubną?- zapytał.
- Wybacz, ale nie.- zaśmiałam się.
- Ja też. 
- To idziemy spać.- postanowiłam.
- Zgadzam się. Dobranoc.
- Wiesz co?- zapytałam po chwili.
- Co?
- Dziękuję za ten wspaniały ślub, wesele. Jesteś najlepszą osobą jaką w życiu spotkałam. Kocham Cię.
- Ja Ciebie też kocham i nawet nie wiesz jak bardzo.- pocałował mnie namiętnie.- Dobranoc kochanie.




***


No tak, znowu romantyczny rozdział, ale nie na koniec nie mogłam ich rozdzielić. No właśnie, jeszcze dwa rozdziały i epilog. Nie chciałam kończyć tego bloga, ale stwierdziłam, że za długo go już ciągnę, ale założę nowy i mam nadzieję, że również przypadnie wam do gustu. Może macie jakieś propozycje, kto mógłby być głównym bohaterem?
Pozdrawiam :*