.

.

piątek, 26 kwietnia 2013

Rozdział 12


Obudziłam się obok śpiącego jeszcze Mario. Przyglądałam mu się z wielkim zaciekawieniem. Wyglądał nawet słodko. Jak taki niedźwiadek. Uśmiechał się nawet przez sen co nadawało mu jeszcze większego uroku. W pewnym momencie poruszył się, od razu wiedziałam, że się budzi więc szybko zamknęłam oczy i starałam się udawać, że śpię, niestety nie wyszło mi to najlepiej.
- Ej, wiem, że nie śpisz.- zaśmiał się i poczochrał moje włosy.
- Ty... nie ruszaj moich włosów. Nie pozwalam jasne?
- Tak, tak, dla Ciebie wszystko. I jak się spało mojej księżniczce?- spojrzał na mnie swoim potulnym wzrokiem.
- Nie mogę narzekać, ale bez Ciebie byłoby zdecydowanie lepiej.
- No nie wierzę, powinnaś się cieszyć, że masz przy sobie takiego przystojniaka, a Ty jeszcze narzekasz.
- Wybacz, ale nie ma się z czego cieszyć. Spanie z Tobą to nic nadzwyczajnego.- po wypowiedzeniu tego uświadomiłam sobie jak to dziwnie musiało brzmieć.
- Jakaś Ty niemiła, zaraz puszcze focha. 
- Dobrze wiesz, gdzie mam tego Twojego focha. Która godzina?
- Jest dokładnie 11.03. Coś jeszcze chcesz wiedzieć?
- Nie. Ok, to ja się ubieram i spadam. Ola pewnie się martwi, a poza tym o 13.00 jest trening.
- Nawet nie zjesz ze mną śniadanka?- zrobił minę a'la kot ze Shreka.
- Chyba bardziej zależy Ci na zrobieniu tego śniadania przeze mnie niż zjedzenie ze mną.
- Jak Ty mnie dobrze znasz.- uśmiechnął się cwaniacko.
- Dobrze, niech stracę. Na co masz ochotę wielmożny panie?
- Naleśniki z bitą śmietaną i nutellą. O tak! To jest to.- krzyknął uradowany niczym małe dziecko.
- Wykluczone. Z tego co wiem to piłkarze przestrzegają jakiejś tam diety więc nie będzie żadnych naleśników. Zjemy sobie sałatkę i grillowanym kurczakiem. Zdrowo i smacznie.- odparłam dumna ze swojego pomysłu.
- Tyyy potworze. Nienawidzę Cię.- jego entuzjazm momentalnie opadł.
- Nie czas na żale. Ubieraj się czy co tam chcesz i schodź.- wstałam i pobiegłam na dół.
Przygotowanie śniadania zajęło mi może z dwadzieścia minut. Przepadałam za sałatkami więc wybrałam to co sama lubiłam. Zrobiłam nam jeszcze herbatkę, usiadłam i czekałam na Mario. Jak na faceta strasznie się guzdrał. Powoli traciłam cierpliwość gdy ktoś zasłonił mi oczy.
- Nawet mnie nie denerwuj, tylko siadaj i jedz.
- Ty chyba wstałaś dziś lewą nogą.- usiadł zabierając się za śniadanie. 
Nic nie odpowiedziałam tylko uczyniłam to samo co on. Patrząc na jego minę na widok sałaty nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. Kręcił się przy tym jak małe dziecko. Musiałam go koniecznie pospieszyć, bo jeszcze na trening nie zdąży. 
- Jedz to gamoniu. Z taki żółwim tempem to do wieczora nie zdążysz. Nie smakuje Ci czy jak?
- Nie to, że mi nie smakuje, ja po prostu nie jadam zielska. Nie jestem królikiem.- powiedział wciskając w siebie kolejny listek sałaty z wielkim grymasem na twarzy.
- Nie marudź mój drogi, troszkę witaminek Ci się przyda, a poza tym brzuszek Ci rośnie i musisz go zgubić, a pijąc piwo i jedząc kaloryczne potrawy tego nie zrobisz.
- Jak zwykle szczera do bólu. Dzisiaj może i mnie nakarmisz tą sałatką, ale jutro zjem sobie co tylko będę chciał.- powiedział z szyderczym uśmiechem.
- Nie bądź tego taki pewien, a teraz kończ bo za godzinę trening. 
- Jejku, co Ty z tym treningiem masz, przecież zdążę. 
- Jasne. Dobra ja już lecę, muszę się jeszcze przebrać. Widzimy się na stadionie. Pa.
- Ok. Pa.
Chwyciłam torbę i udałam się niestety w brudnych ubraniach do mojego mieszkania.
Gdy tylko doszłam Oliwia zasypała mnie mnóstwem pytań. Gdzie byłam, co robiłam itp. Nie miałam czasu na opowiadanie jej całej historii więc obiecałam jej, że po przyjściu z pracy pogadamy. Poszłam wziąć szybki prysznic, ubrałam się, nałożyłam lekki makijaż i poszłam do pracy. Niestety przyszłam z piętnastominutowym spóźnieniem, więc udałam się do trenera, aby go przeprosić. Spodziewałam się tego, że będzie zły, a on tylko machnął ręką i kazał zająć się swoimi obowiązkami. 
Kiedy robiłam zdjęcia nic innego mnie nie interesowało, całą uwagę skupiałam na moim zajęciu, lecz zauważyłam pewien szczegół. Na boisku nie hasał sobie mój przyjaciel. No tak wiedziałam, zostawić go samego. Szybko wzięłam telefon i natychmiast do niego zadzwoniłam, oczywiście zanim odebrał minęła wieczność.
- Gdzie Ty do cholery jesteś?- krzyknęłam tak głośno jak tylko mogłam.
- Co? Gdzie?- usłyszałam jego zaspany głos.
- Właśnie od półgodziny trwa trening, a Ciebie na nim nie ma!
- O kurde! Zasnąłem, zaraz będę, poczekaj.
- Zanim się ogarniesz to będzie już koniec.- ale najprawdopodobniej nie usłyszał już ostatniego zdania, bo się rozłączył. Nieco wściekła wróciłam do swoich obowiązków gdy zobaczyłam, że w moją stronę idzie Reus. No jeszcze jego tu brakowało. Szybko chwyciłam aparat i próbowałam udawać, że coś przy nim majstruję i  jestem zajęta. Niestety na nic się to zdało.
- Hej. Możemy pogadać?
- Nie bardzo, jak widzisz jestem zajęta.- powiedziałam, lecz on wyrwał mi aparat z rąk. Nie zdarzyłam nawet zareagować, ponieważ byłam w lekkim szoku. Chwycił mnie za dłonie i zaczął mówić.
- Przepraszam Cię za wczoraj. Nie powinienem tak mówić, po prostu mnie poniosło, zrozum ta sytuacja mnie przerosła, nie potrafię sobie z tym poradzić, dlatego tak zareagowałem. Wiem jestem skończonym idiotą i żadne argumenty nie usprawiedliwią mojego wczorajszego zachowania. Przepraszam Cie jeszcze raz.

Nie potrafiłam wydusić z siebie ani jednego słowa. Cały czas utrzymywałam z nim kontakt wzrokowy i widziałam jego szklane oczy. Zrobiło mi się go szkoda, widać, że cierpi i może nawet bardziej niż ja dlatego muszę mu pomóc za wszelką cenę. 
- Wiem, że to przeżywasz, ale zrozum, że jednak oboje jesteśmy w tej samej sytuacji, mnie też nie jest łatwo, ale mimo to muszę żyć dalej. To co powiedziałeś rzeczywiście mnie zabolało i dalej jestem cholernie na Ciebie wściekła, ale nie mogę Cię zastawić samego, zbyt wiele dla mnie znaczysz.- otarłam łzy i go przytuliłam. Już nic nie powiedział. Staliśmy tak przez dłuższą chwilę. Żadne z nas się nie odzywało, ale ktoś musiał przerwać tą ciszę. Oczywiście był to Mario, zdyszany jak nigdy, ledwo się wlókł. 
- Daj...mi...wody!- mówiąc, robił prawie 30 sekundową przerwę między każdym wyrazem. Nie mogłam się powstrzymać i się roześmiałam. Rzuciłam mu butelkę z wodą, ale w kilka sekund już jej nie było, chłopak ma tempo, nie ma co. Kiedy zobaczyłam, że troszkę odsapnął postanowiłam się zapytać, czemu jest aż tak bardzo zdyszany.
- Najnormalniej w świecie biegłem. Strasznie się spieszyłem, bo kolejne spóźnienie nie wróżyłoby niczym dobrym. Wiadomo, na każdym kroku spotykałem jakiś fanów którzy prosili mnie o autograf, głupio było odmówić, ale też się spieszyłem, więc postanowiłem biec, ale nie skończyło się to dobrze. Staranowałem kilku ludzi, przy tym się przewracając. Nigdy w życiu tak szybko nie biegłem, mecz to przy tym pikuś. 
- O jejku, nasz pan piękny się zmęczył. Cóż za tragedia.- zaśmiałam się ironicznie.
- Martyna, nie przesadzaj tak? A właśnie, widzę, że już się pogodziliście gołąbeczki.
- Po pierwsze nie gołąbeczki, a po drugie, tak pogodziliśmy się, ale...
- Żadne ale. Buzi, buzi słodziaki.- posłał nam swój chytry uśmieszek i udał się do trenera.
- Przysięgam, że go kiedyś zabiję.
- Miał rację.
- Z czym niby miał rację?- spojrzałam na niego zdezorientowana. 
- Z jak on to nazwał ,,buzi buzi''.- nie zdarzyłam nic powiedzieć, a już poczułam pocałunek Marco. Szybko się opamiętałam i oderwałam się od niego.
- Po co to robisz?- spojrzałam mu w oczy.
- Bo było mi z Tobą dobrze.- kolejny raz się do mnie przybliżył, ale tym razem byłam szybsza.
- O nie mój drogi. Nie mogę sobie pozwolić na romanse.- powiedziałam stanowczo.
- Jeszcze niedawno Ci to nie przeszkadzało, a teraz...
- Teraz to zmądrzałam po pierwsze, a po drugie nie będę Twoją dziwką na zawołanie.
- Czy Ty siebie słyszysz?
- Tak, a teraz wybacz, ale muszę wrócić do swoich obowiązków.
Chwyciłam aparat i zaczęłam robić zdjęcia. Może i za ostro go potraktowałam, ale niech sobie nie myśli, że będę go na jego zawołanie, co to to nie.
Po godzinie wszyscy zaczęli się już zbierać, ja uczyniłam to samo. Już chciałam zanosić sprzęt do biura kiedy zdyszany podbiegł do mnie Łukasz.
- Robimy dzisiaj imprezę. Musisz być.- powiedział krótko.
- Jaką imprezę?
- No normalną. Za godzinę masz być w naszym domu, bez żadnego ale. Cześć.
- Cześć.- rzuciłam, ale nie usłyszał.
No to pięknie. Szybko zaniosłam sprzęt i pobiegłam do domu. Drzwi były zamknięte, pewnie Ola gdzieś wyszła. Otworzyłam drzwi, rzuciłam torbę na kanapę i poszłam szukać sobie jakiegoś sensownego ubioru. W oczy rzuciła mi się kartka która leżała na moim łóżku. Był to list od Oli. 
Przepraszam Cię bardzo, ale musiałam wyjechać na kilka tygodni. 
Rodzice mnie o to poprosili i nie mogłam im odmówić. Mają małe problemy. Bardzo przepraszam, ze Cię tu samą zostawiłam, ale musiałam wrócić. Zadzwoń jak to odczytasz.
Oliwia :*

No genialnie, teraz jestem tu sama. Jak palec. Usiadłam na łóżku i nie wiadomo kiedy przysnęłam. 
Ze snu wyrwał mnie dźwięk telefonu. Był to Łukasz, więc szybko odebrałam.
- Gdzie Ty jesteś?
- Jak to gdzie? W domu.
- Masz 15 minut i ani sekundy dłużej.- rozłączył się. 
No właśnie. Nagle mnie olśniło. Miałam dziś iść na imprezę do Piszczka. 
Szybko wzięłam pierwsze lepsze ciuchy i się przebrałam. Nie były to rzeczy odpowiednie na imprezę, ale obstawiałam, że będzie to jakiś grill czy coś więc w tym mi będzie najwygodniej. Spięłam włosy w koka, nałożyłam lekki makijaż i ruszyłam na tą ich wixę.
Po dziesięciu minutach doszłam. Poszłam od razu do ogrodu bo tak znajdowała się większa część towarzystwa. Z każdym się przywitałam i usiadłam na huśtawce. Naturalnie szybko podszedł do mnie Mario.
- Co jest? Jesteś taka jakby smutna?- zapytał z troską.
- Jestem po prostu zmęczona.- powiedziałam i przesiedzieliśmy może pięć minut kiedy znowu się odezwałam.- Oliwia wyjechała.
- Jak to?- zapytał zdziwiony. 
- Normalnie. Ma jakieś rodzinne problemy. Najgorsze jest to, że zostałam tu całkiem sama, jak palec.
- Jak to sama, masz mnie głuptasku.- oznajmił i mnie przytulił.

***
A więc postanowiłam przemyśleć sobie kilka rzeczy i doszłam do wniosku, że nie mogę przestać pisać. Daje mi to dużą satysfakcję. To co wcześniej napisałam, po prostu było pod wpływem emocji, byłam zła i jednocześnie zrozpaczona. Obiecałam sobie, że kiedy Mario zagra pierwszy raz już w Bayernie to na pewno obejrzę ten mecz. Nie mogłabym tego przegapić.
Rozdział taki sobie...wiem... ale nie byłam w stanie nic lepszego wymyślić. 
JEŚLI JUŻ CZYTASZ TO KOMENTUJ.    To dla mnie wiele znaczy. 

piątek, 19 kwietnia 2013

Rozdział 11




Martyna już dwóch tygodni siedzi w domu. Nie wychodzi, z nikim nie rozmawia, nie ma z nią żadnego kontaktu. Widzę, jak bardzo cierpi, ale nijak nie potrafię jej pomóc. 

Poprosiłam Mario, aby z nią porozmawiał. Wiedziałam, że miała do niego słabość i może on ją jakoś pocieszy, bo przecież nie może cały czas być odcięta od świata.

- Hej Olka.- pocałował mnie w policzek.

- No cześć.- uśmiechnęłam się.

- To jaką masz sprawę? Bo sądząc po Twoim głosie przez telefon to nie jest za wesoło.

- Bo nie jest. Porozmawiaj z Martyną. Od dwóch tygodni siedzi w swoim pokoju, praktycznie w ogóle z niego nie wychodzi, odcięła się od świata.

- Mogę spróbować, ale nie oczekuj ode mnie jakichś cudów.

- No tak, ale warto spróbować, a teraz idź.- popchnęłam go w stronę pokoju Martyny.

- Mam wejść tak?

- Najpierw zapukaj.


Mario

Kiedy wszedłem do pokoju Martyny doznałem lekkiego szoku. 

Siedziała na łóżku, zapatrzona w jedno miejsce, cała zapłakana, a w ręku trzymała zdjęcie swojego nienarodzonego maleństwa. Przypominała mi troszkę te kobiety z horrorów. Pomyślałem, że może lepiej się wycofać, ale kiedy wreszcie skupiła swój wzrok na mnie postanowiłem, że nie mogę jej zostawić w tak trudnej chwili, za bardzo mi na niej zależy.


- Martyna...

- Kto Cię tu zapraszał? Nie przypominam sobie, abym mówiła, że chce kogokolwiek widzieć.- spojrzałam na niego wrogim wzrokiem.

- Rozumiem Cię, ale...

- Co Ty do cholery pieprzysz? Nic nie rozumiesz. Jak możesz cokolwiek rozumieć, jeśli nie straciłeś najbliższej Ci osoby. Nie straciłeś swojego dziecka, nie masz pojęcia jak się czuje, więc nie pocieszaj mnie, to nic nie da.

- Tak, wiem, ale posłuchaj mnie. Martwimy się o Ciebie. Musisz się wziąć w garść, masz rację nie wiem jak to jest stracić najbliższą osobę w swoim życiu, ale pewnie niedługo się przekonam, bo stracę Ciebie. Nie chcę tego rozumiesz? Masz dopiero 19 lat, musisz wreszcie stanąć na nogi. Fakt, co się stało to się nie odstanie, i ślad po tym pozostanie, ale musisz żyć dalej, nie masz innego wyjścia. Przede wszystkim masz dla kogo żyć. Masz nas, zawsze możesz na nas liczyć, więc nie odtrącaj wszystkich bo nam również sprawiasz tym przykrość.

- Chcesz wzbudzić teraz we mnie wyrzuty sumienia?

- Czy ty jesteś nienormalna? Niczego nie chcę w Tobie wzbudzać, chcę wreszcie abyś wzięła się w garść.


Miał rację, miał tą cholerną rację. Mimo wszystko nie powinnam użalać się nad sobą, i rzeczywiście zacząć żyć normalnie. 


- Mario...przepraszam Cię bardzo.- przytuliłam się do niego, jednocześnie wypłakując się mu w koszulkę.

- Marti, księżniczko moja kochana, nie masz mnie za co przepraszać. Chcę abyś była szczęśliwa, dlatego tu jestem.- przytulił mnie jeszcze mocniej. W jego ramionach czułam bezpiecznie, ta chwila mogłaby trwać wiecznie.

- To jak? Mam nadzieję, że lepiej się poczułaś więc pora się ogarnąć.

- Co masz na myśli?

- Może mały spacerek? Ubierz się, umaluj, czy cokolwiek, bo tak z Tobą na miasto nie wyjdę.

- No ok.- powiedziałam w sumie sama do siebie, bo Mario już wyszedł.


- I jak? Mów, szybko.

- Spokojnie, daj mi dojść do słowa. Wszystko się udało, jeśli można to tak nazwać. Namówiłem ją teraz na spacer, ale myślę, że bez wizyty u psychologa się nie odbędzie. Ma bardzo zszarganą psychikę, my jej w pełni nie pomożemy, a po co ma się męczyć.

- No tak, masz rację, ale najważniejsze, że chciała Cię chociaż wysłuchać.

- Uwierz mi, nie było łatwo.

- Domyślam się. 

Jestem już gotowa. Możemy iść.- wrzasnęłam, bo niestety, ale nikt nie zauważył mojej obecności.
- W takim razie chodźmy.- Mario złapał mnie za rękę i wyszliśmy.

- To gdzie zamierzamy iść?- spytałam z ciekawością.
- Chce Cię zabrać w Twoje mam nadzieję ulubione miejsce.
- Jak na razie moim ulubionym miejscem jest łóżko.
- Skoro nalegasz, to możemy tam pójść.- uśmiechnął się cwaniacko.
- Nie wyobrażaj sobie za dużo chłopczyku, a teraz powiedz mi gdzie idziemy.
- Pomyślałem, że będziesz potrzebowała wsparcia kilku innych osób...
- Wiedziała, że zabierasz mnie na Idunę, wiedziałam, ale jest jeden problem, nie bardzo chcę tam iść.
- Oj, tam nie marudź.- pociągnął mnie w stronę stadionu.

Kiedy doszliśmy czułam się niepewnie przekraczając progi stadionu. Może bardziej bałam się reakcji Reusa, bałam się, że mnie znienawidzi.

- Ja nie mogę, tam iść.- wydukałam przechodząc obok szatni.
- Martyna, mówiłem Ci, musisz się wreszcie otworzyć na ludzi.
- Ale kiedy ja się boję, bardzo...
- Masz mnie, niczego nie musisz się bać.- pocałował mnie w czoło, objął w pasie i udaliśmy się na murawę.
- Martynka!- wszyscy piłkarze podbiegli do mnie i czule mnie przywitali, w szczególności Kevin, który o mało co mnie nie udusił. Szczerze to uwielbiałam tego gościa. Na sam jego widok mordka sama mi się cieszyła.
- No cześć misiaki.- momentalnie rozchmurzyłam się, widząc ich zadowolone twarze.
- Dawno Cię tu nie było. Jak się czujesz?- spodziewałam się takiego pytania, ale bez przesady, nie taki szybko.
- Dobrze, wiesz nie chcę o tym mówić.- rozglądałam się dookoła w poszukiwaniu Marco.
- Nie znajdziesz go. Od dwóch tygodni nie chodzi na treningi, nie mamy z nim żadnego kontaktu.- powiedział Łukasz.
- Jak to?
- No to. Nie raczy nam nawet otworzyć drzwi.
- Mario...- spojrzałam się na niego znaczącym wzrokiem.
- Jasne, już idziemy. Przepraszamy was chłopaki, ale jak widzicie mamy coś do załatwienia.
- No ok, życzymy wam powodzenia z Reusem.- zaśmiali się.
- Wasza wypowiedź zabrzmiała jednoznacznie.-  Mario roześmiał się i i ruszyliśmy w stronę domu Marco. 
- On przeżywa to tak samo jak Ty, dla niego to również trudne.
- Wiem, żałuję, że mu tego nie powiedziałam.- łzy pociekły mi po policzkach.
- Oj nie płacz, księżniczko, wszystko jest ok.

Kiedy doszliśmy do domu Reusa poczułam pewny ucisk w żołądku. Bałam się konfrontacji z nim.
- To idziemy.- Mario złapał mnie za rękę i bez skrupułów weszliśmy do mieszkania Marco.
Kiedy weszliśmy do środka, widok który zastałam kompletnie mnie odtrącił. 
Na kanapie leżał Marco, wyglądał jak długoletni alkoholik. Wokół niego porozrzucane były butelki od różnego rodzaju alkoholu. Szkoda mi się go zrobiło, więc postanowiłam mu pomóc.
- Marco, wstawaj.
- Martyna? Co Ty tu robisz?- wstał tak nagle, że aż odskoczyłam.
- Przyszłam Cię odwiedzić...- uśmiechnęłam się.
- Ale przecież...- nie dokończył ponieważ mu przerwałam.
- Przepraszam Cię bardzo, zachowałam się jak idiotka, ale było minęło. Musisz się wziąć w garść. Życie toczy się dalej.- mówiłam mu to samo, co rano mówił mi Mario.
- Ale ja nie potrafię... przecież straciliśmy dziecko. W ogóle Cię to nie obchodzi czy jak?
Moje nerwy w tym jednym momencie sięgnęły zenitu. Emocje znowu mnie poniosły i się popłakałam, ale postanowiłam nie odpuścić.
- Jak Ty w ogóle mogłeś tak powiedzieć? Chyba nie zdajesz sobie sprawy co ja przeżywam, a Ty jeszcze bardziej mnie dołujesz. Normalnie powinnam Ci przywalić, ale dziś Ci odpuszczę, a teraz marsz do łazienki, idź się umyj bo śmierdzisz samą wódką.
Powoli zwlókł się z łóżka i poszedł w stronę łazienki. Ja natomiast zabrałam się za sprzątanie butelek. 
- Byłaś dzielna.- przytulił mnie Mario.
- Zdołował mnie, totalnie. Co on sobie w ogóle wyobraża. 
- Nie przejmuj się nim. Dobra daj to, pomogę Ci sprzątać.
Po godzinie sprzątania salon Reusa wreszcie wyglądał jak salon. 
- No postaraliście się.- uśmiechnął się.
- Teraz Ty się ogarnij, a jutro chcę Cię widzieć na treningu.- Mario poklepał przyjaciela po plecach.
- Jasne. Martyna... przepraszam.
- Nie przepraszaj. Gotze! idziemy.
- No jasne. Narka Reus.- pożegnał się i wyszliśmy. 

- Mam pomysł. Chodźmy na pyszne lody. Za ten dzień pełen emocji chociaż coś nam się należy.
- A chętnie.- przyznałam mu rację.- Ale na takie wielkie z dużą ilością bitej śmietany.
- No jasne, dla Ciebie wszystko.
 Jejku, jak ja go uwielbiam, no lepszego przyjaciela nie mogłam sobie wymarzyć. Jest taki opiekuńczy, a zarazem kochany, doprowadzi mnie do pionu jeśli jest taka potrzeba. No najlepszy po prostu. 
- O czym tak rozmyślasz księżniczko?- objął mnie w pasie.
- A o Tobie piękny.
- Mmm to ciekawie. Opowiedz mi co tam wymyśliłaś?
- Nie mogę Ci powiedzieć, wstydzę się.- zaśmiałam się i pokazałam mu jęzor.
- No jasne. Śmieszna jesteś.- poczochrał mi włosy.
Wreszcie doszliśmy do cukierni w której zdaniem Mario są najlepsze lody w całym Dortmundzie.  Mój przyjaciel kupił mi obiecane lody, oczywiście waniliowe z dużą ilością śmietany. Momentalnie zapomniałam o tym co powiedział mi Reus i postanowiłam się cieszyć chwilą. I pomyśleć, że takie lody potrafią postawić człowieka na nogi. Chociaż w moim przypadku to główną zasługę mogę powinnam przypisać jednak Mario, a nie temu przysmaczkowi. Naprawdę byłam mu wdzięczna.
- Ej, piękny, na co tak się gapisz?
- Bo wiesz... ta ekspedientka...fajna z niej laska.- uśmiechnął się tak szczerze jak potrafił.
- Jesteś genialny.- wybuchłam śmiechem i wysmarowałam jego piękną buźkę bitą śmietaną.
- O nie, przegięłaś.- i jego lody wylądowały na mojej koszulce.
- I zobacz jak ja wyglądam.- pokazałam mu palcem na bluzkę śmiejąc się przy głośno, lecz naszą sielankę przerwała ta ,,laska''.
- Proszę się uspokoić i natychmiast stąd wyjść. To jest lokal dla kulturalnych ludzi, a nie dla... takich jak wy.
- Dobrze, niech się pani tak nie gorączkuje. Już wychodzimy.- rzekł Mario ze spokojem, chwycił mnie za rękę i wyszliśmy. Staliśmy przed cukiernią zanosząc się od śmiechu, ani ja, ani on nie mogliśmy się powstrzymać.
- Dobra, koniec tego.- przerwał.- Mam ochotę na jakiś film. Co o tym myślisz?
- A wiesz, że to nie jest zły pomysł, tylko bym musiała się przebrać.
- Daj spokój, dam Ci jakąś koszulkę. Ja, Ty, kanapa i dobry film, lepszego wieczoru nie mogłem sobie wymarzyć.- uśmiechnął się cwaniacko.
- Tak, tak.- poklepałam go po plecach i ruszyliśmy w stronę jego domu. Po dziesięciu minutach doszliśmy. Gotze oprowadził mnie po swojej, że tak powiem willi. Muszę przyznać, że jego dom był bardzo stylowo urządzony, bardzo mi się podobał.
- A teraz może dałbyś mi jakąś koszulkę? Bo zapach tych lodów już troszeczkę przyprawia mnie o mdłości.
- No jasne, łap.- rzucił mi swoją klubową koszulkę. 
- No tak, mogłam się tego spodziewać. Dobra to gdzie jest łazienka? Chciałabym się przebrać.- tego miejsca akurat mi nie pokazał, bo w sumie po co. 
- Nie krępuj się, równie dobrze możesz się przebrać przy mnie, a jak chcesz to mogę Ci nawet pomóc zdjąć tą koszulkę.- obdarzył mnie swoim chytrym spojrzeniem.
- Nawet nie próbuj. - pokazałam mu język i udałam się w poszukiwanie łazienki.
- Drugie drzwi na prawo.- krzyknął.
- Ok, dzięki.
Przebrałam się, poprawiłam makijaż i ruszyłam do salonu.
- To jaki film oglądamy ślicznotko?
- Może jakiś horror. Ooo może House of Bones. Podobno genialny.
- No jasne, już szukam, Ty usiądź sobie, a ja zaraz pójdę po popcorn.- oznajmił.
- No ok.- rozsiadłam się na kanapie i czekałam na Mario.
Film tak jak przepuszczałam, był fantastyczny, oczywiście tradycyjnie kiedy były momenty grozy wtulałam się w mojego przyjaciela. Zauważyłam, że mu się to podoba więc postanowiłam to robić częściej, niech ma chłopak trochę przyjemności. Potem to już nawet nie próbowałam się od niego odrywać, jego mocny uścisk nie dawał mi na to możliwości. I może nawet dobrze, bo nie wiem kiedy, ale zasnęłam w objęciach mojego przyjaciela.
Obudziłam się i spojrzałam na telefon. Była druga w nocy, więc postanowiłam oswobodzić się z objęć Mario tak aby się nie przebudził. Niestety nie udało mi się to.
- Martyna?- powiedział zaspanym jeszcze głosem.- Gdzie Ty się wybierasz?- przyciągnął mnie do siebie.
- Wybacz, nie chciała Cię obudzić. Chciałam udać się do sypialni, bo tutaj troszkę nie wygodnie.
- Masz rację, chodźmy.- złapał mnie za rękę i zaprowadził do swojej sypialni.
- Będziemy tak razem spać?- zapytałam niepewnie.
- Mi to nie przeszkadza.- rzucił się na łóżko i pokazał miejsce obok siebie chcąc abym ja uczyniła to samo. W sumie tak chciało mi się spać, że było mi wszystko jedno. Położyłam się koło niego i wtuleni w siebie zasnęliśmy.

***
Taki sobie, wiem, że powiewa nudą nie da się ukryć, ale ostatnimi dniami mam brak weny, totalny. Zastanawiam się nawet nad usunięciem tego bloga, bo nie wiem dlaczego, ale pisanie jego nie daje mi takiej przyjemności jak na początku...

środa, 10 kwietnia 2013

Rozdział 10




No pięknie. Widać, że wiadomość bardzo go zszokowała. Tylko ciekawe kogo teraz ratować. Ja zwijałam się z bólu mogąc stracić dziecko, a obok mnie leżał nieprzytomny Reus. Domyślam się, że z perspektywy innych to mogło wyglądać co najmniej dziwacznie.
Dobrze, że karetka szybko przyjechała bo jeszcze chwila, a bym nie wytrzymała z bólu. 
Nie byłam w stanie sama do niej wejść więc zanieśli mnie do niej na noszach.
Niestety nie wytrzymałam napięcia, straciłam przytomność i zupełnie nie wiedziałam co się dalej działo.
Obudziłam się dopiero w szpitalu. Podszedł do mnie lekarz i powiedział.
- Zrobiliśmy pani najpotrzebniejsze badania i niestety mam przykrą wiadomość...
- Niech pan nawet nie mówi, że straciłam dziecko, nie chcę tego słyszeć...
- No niestety, nie mogliśmy nic zrobić, uderzenie było za silne...
- Nie mam ochoty tego słuchać.- wybiegłam z gabinetu z głośnym płaczem.
W poczekalni czekali na mnie przyjaciele i już przytomny Marco. Ominęłam ich z zawrotną prędkością, biegłam tak szybko, że ledwie mnie zauważyli, ale pech chciał, że jednak to zrobili i wszyscy udali się za mną. 
- Martyna, stój.- Olka chwyciła mnie za rękę.
- Zostaw mnie!- próbowałam się jej wyrwać, ale nie dałam rady.
- Co się stało? Możesz mi wyjaśnić?
- Mam Ci wyjaśnić? Naprawdę tego chcesz? No dobra. Niestety, ale nie zostaniesz ciocią. Poroniłam.- wtuliłam się w nią zanosząc się od płaczu.
Wszyscy stali jak wryci, a Marco znowu był bliski stracenia przytomności. 
Łkałam jak nienormalna. Wreszcie otarłam łzy i poprosiłam Olę, abyśmy poszły do domu. 
Kiedy doszłyśmy szybkim krokiem ruszyłam do swojego pokoju i zamknęłam drzwi na klucz. Oliwia nawet nie próbowała się dobijać, wiedziała co przeżywam, sama nawet popłakała się jak małe dziecko. Nagle do mieszkania wparował jak poparzony Marco.
- Ola...- przytulił ją tak mocno jak mógł.
- Jeszcze Ty? Mój t-shirt wygląda jak ścierka do podłogi.- powiedziała Oliwia chcąc rozładować jakoś atmosferę, ale ten jeszcze bardziej się popłakał.- Pewnie przyszedłeś do Martyny, ale niestety muszę Cię zmartwić, nie wpuszczę Cię do niej.
- Jak to? Niby dlaczego?
- Myślę, że potrzebuje czasu, żeby oswoić się z tą stratą, a durne teksty typu: ,, nie martw się, wszystko będzie dobrze'' zdadzą się na nic i jeszcze bardziej ją zdołują.
- Rozumiem, w sumie masz rację, ale nie zapominaj, że w ostatniej chwili dowiedziałem się, że to także było moje dziecko więc należą mi się jakieś wyjaśnienia.
- Dobrze, to usiądźmy, wytłumaczę Ci wszystko.- chwyciła go za rękę i usiedli na kanapie.- Martyna nie chciała Ci o tym powiedzieć. Była tak uparta, że mimo wszystko na nic zdały się moje prośby. Uważała, że dziecko zniszczy CI życie i karierę, nie chciała abyś pchał się w pieluchy, jednym słowem zrobiła to dla Twojego dobra. No niestety oboje wiemy, że powinna Cię o tym poinformować, ale nijak nie mogłam jej zmusić.
- Może gdyby mi powiedziała wszystko potoczyłoby się inaczej.- łzy zaczęły mu spływać po policzku.
- Teraz to możemy sobie pogdybać, na nic raczej to się nie zda.- Oliwia ciężko westchnęła i zaczęła mówić dalej.- Martyna na początku nie chciała tego dziecka, a nawet, myślała o aborcji, ale na szczęście udało mi się ją odwieść od tych myśli. Po kilku dniach pogodziła się z tą wiadomością, a kiedy poszłyśmy na pierwsze badania USG, już na dobre oswoiła się z tą myślą, że zostanie matką. Wychodząc dziś z domu, powiedziała, że nie pozwoliłaby na zrobienie krzywdy swojemu maleństwu. O czekaj mam nawet pierwsze zdjęcie, jeśli jesteś w stanie mogę Ci je pokazać.
- No jasne, pokaż. 
- Proszę, masz.- Olka wyjęła zdjęcie z portwela. 
Mimo iż nie było na nim praktycznie widać, ten jednak wpatrywał się w nie z zapartym tchem. Uśmiechał się i jednocześnie ocierał łzy. 
- Nie wierzę, kiedy patrzę na to zdjęcie to... nie dokończył bo znowu rozryczał się jak małe dziecko.
                                                  
Oliwia.
Jak na niego patrzałam to aż mi się serce krajało. Nigdy bym nie pomyślała, że będzie tak cierpiał po utracie dziecka o którym dopiero dzisiaj się dowiedział. Widziałam, że pokochał jej momentalnie i cierpi tak samo jak Martyna, ale jak ja mogłam im pomóc? Nie potrafiłam patrzeć na to jak bardzo cierpią, ale też nie mogłam nic zrobić. 
Naprawdę żałuję, że puściłam ją na ten trening. Poniekąd to niestety, ale moja wina.


- Ola! Ej!- szarpałam ją za ramię, ale ta ani drgnęła.
- Co? Martyna?- spytała zszokowana.
- Wołam Cię od dobrych dziesięciu minut.
- Przepraszam, zamyśliłam się. Potrzebujesz czegoś? Chcesz pogadać?
- Był tutaj Reus prawda?
- A już go nie ma?- zrobiła dziwną minę i spojrzała się na mnie jak na idiotkę.
- Jak widać. Powiedziałaś mu wszystko? Całkowicie wszystko?
- Tak. Nie miałam innego wyjścia, w końcu jemu też należały się jakieś wyjaśnienia. 
- Rozumiem. Nie mam o to do Ciebie żalu. A powiedz mi jaka była jego reakcja?
- Pokazałam mu zdjęcie.- kiedy mówiła łzy napływały jej do oczu.- Patrzał na nie niczym w obrazek. Uśmiechał się jednocześnie płacząc. 
- Gdybym wiedziała, że to się tak potoczy powiedziałabym mu.- wybuchłam głośnym płaczem.
- Oj, nie obwiniaj się. To nie Twoja wina.- przytuliła mnie.
- Nie masz pojęcia jak się czuje.- wreszcie zdobyłam się na szczerą rozmowę.- Mimo iż to był dopiero pierwszy miesiąc  pokochałam to maleństwo jak najbardziej potrafiłam, poczułam ten instynkt macierzyński, nie mogłam się doczekać narodzin mojego serduszka.  Nie, nie potrafię sobie z tym poradzić, straciłam mój największy skarb, nigdy sobie tego nie wybaczę.- w tym momencie wyłam już jak małe dziecko.
Oliwia nic nie mówiła, tylko przytuliła mnie z całej siły. Tego właśnie potrzebowałam. Nie chciałam, aby kto kolwiek spuszczał się na te denne teksty i mnie pocieszał, przecież oczywiste jest to, że one nic nie dadzą. 
Myślę, że z czasem pogodzę się z utratą mojego skarbeńka, ale na razie nie. Nawet nie mam zamiaru robić tego na siłę. Widocznie nie było mi pisane macierzyństwo.


***

Jeśli chodzi o wczorajszy mecz to jestem megaaaa zadowolona. Borussia przeszła to półfinału i to jest najważniejsze. Gol Reusa fantastyczny, ale jednak gol Santany zasługuję na największą uwagę. Jestem baaardzo szczęśliwa, że wygrali. Coś niesamowitego! <3
Wiem, że krótki i jednym słowem do dupy, ale jeśli czytacie, to komentujcie, przez to motywujecie mnie do dalszego pisania :)

czwartek, 4 kwietnia 2013

Rozdział 9



 
Rozpłakałam się jak małe dziecko. Nie mogłam uwierzyć w to co zobaczyłam, przecież jestem za młoda na macierzyństwo, a zresztą nigdy nie przepadałam za małymi dziećmi. W głowie krążyły mi różne myśli, nawet aborcja. 
Nagle ni stąd ni zowąd do pokoju wparowała Ola. 

- Martyna? Co się stało?

- Nic.- mówiłam ocierając łzy.- Tak mi się na wspomnienia zebrało i kilka łez uroniłam.

- Mówisz? Przecież Ty od płaczu się zanosisz.- podeszła do mnie bliżej i chwyciła do ręki test. Próbowałam jej go wyrwać, ale na marne. 

- Co to jest?- przyjrzała się dokładnie i o mało co jej gały z orbit nie wyszły.- Martyna Ty jesteś... 

- Tak, jestem w ciąży.- wybuchłam jeszcze głośniejszym płaczem. 

- Czy Ty jesteś nienormalna? Dziewczyno zdajesz sobie sprawę z tego co do jasnej cholery zrobiłaś? W tym momencie zniszczyłaś sobie życie.

- Przecież się sama nie zapłodniłam, nie krzycz na mnie.- mój płacz zamienił się w ryk. 

- Dobra, weź się już uspokój.- przytuliła mnie.- Co zamierzasz z tym zrobić?

- Myślę o aborcji. Uważam, że to najlepsze wyjście z tej sytuacji.

- No teraz to Cię pogrzało doszczętnie. Na co jak na co, ale na to na pewno Ci nie pozwolę i jak będzie trzeba, będę Cię pilnować dzień i noc.

- No dzięki, pomogłaś mi, naprawdę.

- Chcesz zabić własne dziecko? Weź idź się lecz. A właśnie co z Marco? Powiedziałaś mu?

- Nie, i nie mam zamiaru. Nie chcę żeby w tak młodym wieku pchał się w pieluchy. Dam sobie radę sama, a potem mu powiem po prostu, że był jeden skok w bok i to na pewno nie jego dziecko. Po co miałabym mu niszczyć karierę. 

- Widzę, że sobie już wszystko zaplanowałaś, ale kiedy Cię słucham mam ochotę Cię udusić, jesteś tak głupia, że bardziej się już nie da. Musisz mu powiedzieć, nie ma innego wyjścia. 

- Nic nikomu nie będę mówiła jasne? To moja sprawa, a Ty jak się odezwiesz to Ci nogi z d*py powyrywam jasne?

- Oj dobrze, nie gorączkuj się tak. To może na poprawę humoru masz ochotę na zakupy?

- Nie dzięki. Wolę zostać w domu.

- Jak chcesz, ja idę. Pa moja ciężarówko.- pocałowała mnie w policzek i wyszła.

Ja natychmiast chwyciłam laptopa i zaczęłam szperać w internecie w celu poszukiwania jakiegoś mieszkania. Muszę się usamodzielnić, a tym bardziej teraz. Wreszcie po godzinnym poszukiwaniu znalazłam korzystną ofertę. Zadzwoniłam pod wskazany numer i umówiłam się z właścicielką na obejrzenie mieszkania. Szybko wstałam, umyłam się, ubrałam i ruszyłam na umówione spotkanie . Bez problemu dotarłam na miejsce.

- Dzień dobry, pani pewnie w sprawie mieszkania tak?- kobieta wyciągnęła do mnie rękę.

- Tak, zgadza się.- odwzajemniłam uścisk.

- No to zapraszam do środka.- otworzyła drzwi.

Rozejrzałam się po mieszkaniu. Wydawało się być bardzo przytulne, bez problemu pomieścimy się, ponieważ trzy pokoje powinny nam wystarczyć. Mieszkanie było już urządzone i to nawet ładnie, więc cieszyłam się, że nie będę musiała się bawić w jakiekolwiek remonty.

- A pani sama będzie tu mieszkała?- spytała z ciekawością kobieta.

- Z przyjaciółką, no i niestety za parę miesięcy z maleństwem.- wymusiłam uśmiech.

- No to gratuluję. To co możemy już podpisać umowę?

- Oczywiście. Jestem w pełni zdecydowana.- uśmiechnęłam się.

Kobieta podała mi papiery, złożyłam na kilku kartkach swój podpis, zapłaciłam pierwszy czynsz i mogłam się już właściwie wprowadzić. 

- To życzę pani powodzenia.- podała mi kluczę.

- Dziękuję bardzo.

Przez chwilę zapomniałam o Marco, ale kiedy usiadłam na kanapie znowu zaczęłam o tym rozmyślać. Łzy pociekły mi po policzkach, ale nie dałam się dalej ponieść emocjom. Wstałam i ruszyłam w stronę domu.


~Tydzień później~


Mieszkałam jeszcze u ciotki. Zastanawiałam się jak powiedzieć jej o tym, że się wyprowadzam. Na pewno będzie to dla niej swego rodzaju szok.

Dziś umówiłam się na pierwszą wizytę u ginekologa. Poszłam tam razem z Oliwką. Strasznie się bałam, ale kiedy zobaczyłam na monitorze taką maleńką fasolkę momentalnie pokochałam to maleństwo, szczerze to nawet nie mogłam się doczekać kiedy przyjdzie na świat. 

Kiedy doszłyśmy do domu wreszcie zdobyłam się na odwagę i postanowiłam powiedzieć cioci o mojej wyprowadzce. 

- Ciociu. Muszę Ci coś powiedzieć. 

- No słucham rybko.

- Nie będę owijała w bawełnę. Wyprowadzam się.

- Słucham?! Źle Ci tu jest?

- Nie, wręcz przeciwnie, ale muszę się usamodzielnić, nie jestem małym dzieckiem. Wyprowadzamy się dzisiaj, już tydzień temu wynajęłam mieszkanie, zarabiam więc jakoś sobie poradzimy.

- Nie popieram Twojej decyzji, ale też nie będę Ci się sprzeciwiała. Tylko zajrzyj czasami do starej ciotki.

- No jasne, ciociu. Będę tu codziennie. A teraz pójdziemy się popakować.- przytuliłam ciocię i udałyśmy się na górę. Po spakowaniu walizek, zeszłyśmy na dół pożegnać się z ciotką. Oczywiście nie obyło się bez łez. Wsiadłyśmy do taksówki i ruszyłyśmy w stronę nowego mieszkania. 

- No i jesteśmy na miejscu.- odkluczyłam drzwi i chwyciłam za klamkę.- Rozgość się.

- Ładnie tu, nawet bardzo. sama je urządzałaś?

- Nie no co Ty, nie jestem w stanie bawić się w projektanta wnętrz.- rzuciłam walizki do swojego pokoju i rozłożyłam się na kanapie.

- Martyna, nie chcę na Ciebie naciskać, ale powinnaś pogadać z Marco. Powinien wiedzieć, że zostanie ojcem.

- Zwariowałaś? Nie ma mowy.

- Do jasnej cholery Martyna! Ogarnij się w końcu i przestań udawać jakąś zarozumiałą lalę. Albo pójdziesz dzisiaj do niego i mu to powiesz, albo ja to zrobię, a na dowód pokarzę mu zdjęcia USG.

- Nie odważysz się.

- Czyżby?- chwyciła torbę i kierowała się do wyjścia.

- Ola! Stój! Sama to zrobię.

- No wreszcie jakąś mądrą decyzję podjęłaś, a teraz idź.- popchnęła mnie w stronę drzwi.

- Teraz?

- Teraz. Im prędzej tym lepiej. 

- No ok.- udałam się do wyjścia.

Idąc do Marco cały czas układałam sobie w myślach to co mu powiem, ale otworzył mi drzwi, wszystko mi wyleciało z głowy. Nie wiedziałam co mam w tym momencie zrobić.

- Cześć. Mogę wejść?

- No jasne. Usiądź, może zrobić Ci coś do picia?

- Nie, nie zabiorę Ci zbyt wiele czasu.

- Martyna, przestań. Możesz tu być ile chcesz, mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości to będzie również Twój dom.- pocałował mnie namiętnie.

- Przestań. Muszę Ci coś powiedzieć..

I nie dokończyłam bo usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. To był Mario z jakąś dziewczyną.

- O Martyna, cześć. Co Ty tu robisz?

- Nie widzisz, że siedzi? Przeszkadza Ci czy coś?

- Stary wyluzuj. Co Ty taki cięty jesteś?

- Po co przyszedłeś?

- Przyszedłem przedstawić wam moją nową dziewczynę. Poznajcie Louise. Louise to jest, Martyna, a to Marco.

Przywitaliśmy się z nową dziewczyną Mario. Wydawała się być bardzo miła.

Emocje Marco opadły więc i on postanowił się czymś pochwalić przyjacielowi, ale kiedy usłyszałam czym myślałam, że go uduszę.

- Nie tylko Ty Götze znalazłeś sobie drugą połówkę.- zaśmiał się Reus.

- Ty też? Kogo? Czemu ja o tym nic nie wiem? No mów, szybko.

- Z Martyną już od tygodnia jesteśmy razem.- rzekł szczerząc się.

Momentalnie zamarłam, nie byłam w stanie nic powiedzieć. Chciałam go za to udusić. Po co on w ogóle wygaduję takie głupoty. Zresztą reakcja Mario nie była nic lepsza. Kiedy dotarło do niego to co powiedział Reus, szybko chwycił Louise za rękę i wyszedł trzaskając przy tym drzwiami. 

Byłam tak wściekła, że od razu rzuciłam się na niego z pięściami, niestety niewiele to dało, bo jestem o wiele słabsza od niego.

- Po co to zrobiłeś? Po co nagadałeś mu takich głupot? 

- Wybacz, myślałem, że między nami coś jest.- momentalnie uśmiech zszedł mu z twarzy.

- Może i coś jest, ale nie musisz tego ogłaszać całemu światu, tym bardziej bez konsultacji ze mną.

- Przepraszam.- przysunął się do mnie.

- Nie przepraszaj, Twoje przeprosiny na nic się nie zdadzą.- wyszłam z jego domu.

Niestety pobiegł za mną.
- Martyna, chodź do środka, porozmawiajmy. 
- Nie mamy o czym rozmawiać. Teraz cała Borussia będzie huczała od plotek. Wybacz, ale nie mam zamiaru być obiektem zainteresowania innych.
- Przestań, przecież on nikomu nie powie.
- Czyżby? Jesteś tego taki pewny?
- No pewnie, a teraz chodź bo zdaję się, że chciałaś mi coś powiedzieć. 
- Nie, to znaczy tak, ale to już nie ważne, muszę lecieć, pa.
Ledwo weszłam do mieszkania, a Ola już zasypała mnie milionem pytań. Połowy nie zrozumiałam, aż wreszcie powiedziała głośno i wyraźnie.
- Martyna, powiedziałaś mu?- krzyknęła mi do ucha.
- No nie.
- Jak to? To po cholerę tam poszłaś? Nie, no nie mam słów na Ciebie.- padła na kanapę.
- Mario nagle wparował ze swoją nową dziewczyną akurat w tym momencie kiedy chciałam mu to powiedzieć.
- Dobra, nic już nie mów, nie chcę mi się słuchać Twoich wyjaśnień.- powiedziała i wyszła z domu.
No świetnie, lepszego dnia nie mogłam sobie wymarzyć. Teraz to nawet nie mam wsparcia u przyjaciółki. I co mam teraz zrobić? To dopiero pierwszy miesiąc,a już dużo rzeczy się komplikuje, ciekawe co będzie przez kolejne osiem miesięcy. 


Wreszcie po trzy tygodniowej przerwie mogłam wrócić do pracy. Cieszyłam się jak małe dziecko na widok cukierka. Tak bardzo brakowało mi mojej zabawki, no i chłopaków oczywiście. Wstałam o 9.00. Ogarnęłam się, zjadłam śniadanie, ubrałam się i pożegnałam się z Olą.
- Tylko uważaj na siebie, pamiętaj, że teraz bierzesz także odpowiedzialność za dziecko.
- Spokojnie, przecież wiesz, że nie pozwoliłabym zrobić mojemu maleństwu krzywdy.- uśmiechnęłam się, pocałowałam Olkę w policzek i wyszłam z mieszkania.
Kiedy weszłam na Idunę oczywiście nie odbyło się bez gorącego powitania. Bardzo się cieszyłam, że mogłam tu wrócić. Trzy tygodnie rozłąki to zdecydowanie za długo. 
Poszłam po mój sprzęt i gdy weszłam z powrotem na murawę nagle ktoś chwycił mnie za rękę.
- Powiedz mi szczerze, co jest między Tobą, a Reusem?
- Posłuchaj, ten palant coś sobie ubzdurał, nie jesteśmy razem.
- Jasne, to niby co robiłaś u niego w domu? 
- Nie mogłam odwiedzić przyjaciela?
- Jakoś wcześniej tego nie robiłaś, teraz nagle zaczęłaś się nim interesować? Powiedz mi, co Cię z nim łączy?- spojrzał mi prosto w oczy.
I w tym momencie pękłam. Musiałam mu powiedzieć prawdę, nie miałam innego wyjścia.
- Ok, skoro chcesz wiedzieć to Ci powiem. Łączy nas dziecko.- oderwałam od niego wzrok i spuściłam głowę w dół.
- Słucham?! Ty jesteś z nim w ciąży? Z nim?! Z Marco? Żartujesz!
- Wyglądam jakbym żartowała? Tylko nic mu nie mów sama to zrobię.
- O nie, idę mu to powiedzieć. Teraz zaraz.- Mario ruszył w stronę Reusa.
Stałam jak wryta i zupełnie zapomniałam, że właśnie trwa trening. Stałam praktycznie na środku boiska gdy nagle poczułam ostry ból brzucha, wypuściłam z ręki aparat i upadłam na ziemię. 
- No co Ty, Martyna wstawaj, przecież to tylko uderzenie piłką.- zaśmiał się Leitner.
Szybko podbiegł do mnie Mario, nie wiedział co ma zrobić.
- Chłopaki, pomóżcie mi. 
- Przestań, przecież dostała tylko piłką w brzuch, od razu nie umrze.- krzyknął Łukasz.
- Ona jest w ciąży Ty debilu. 
- Co?! Dzwoń do karetkę, lekarza, do szpitala, nie wiem już sam gdzie. Najlepiej wszędzie.- wrzasnął Łukasz do Roberta.
Szybko podbiegł do mnie Marco. Widziałam po nim, że ma mieszane uczucia. Chwycił mnie za rękę i powiedział:
- Martyna... to moje dziecko?- zapytał niepewnie. 
- Tak, Twoje.- odpowiedziałam resztką sił.

- Ja pierdole.- tylko to zdążył powiedzieć, bo momentalnie zemdlał.

***
Wielka szkoda, że BvB nie wygrało wczorajszego meczu z Malagą. Mieli naprawdę kilka ładnych okazji, ale mówi się trudno, Mam nadzieję, że w rewanżu pokażą na co ich stać.
Jeśli już czytacie to komentujcie, bardzo dużo to dla mnie znaczy. :)