.

.

czwartek, 27 lutego 2014

Rozdział 38- ostatni




~Prawdziwa miłość choćby wygasła, pozostaje czymś wielkim.~





Dziś wielki dzień. Finał ligi mistrzów w którym Borussia zmierzy się z Realem Madryt. Mój mąż (nadal nie mogę się to tego przyzwyczaić) jak zwykle wystąpi w wyjściowej jedenastce z czego niezmiernie się cieszę.
- Victoria chodź do mamusi się ubrać.
- Mamo, a tata będzie dzisiaj glał?- zapytała.
- Oczywiście i jak strzeli bramkę na pewno zadedykuje ją Tobie. 
- To supel. A mojemu blaciszkowi też?
- No pewnie, a teraz ubierzemy się.

Ja byłam już gotowa, pozostało mi tylko ubrać małą, a to ostatnimi czasy nie należało do łatwych zadań. Victoria coraz częściej się sprzeciwiała i wyrażała własne opinie na dany temat. Nie chodzi o to, że mnie się to nie podoba, bo wręcz przeciwnie, ale jak na dwulatkę to jest aż za bardzo rozwinięta. Myślę, że to za sprawą ciągłego przebywania miedzy dorosłymi, a może się mylę? Nie mam pojęcia.
Szybko ubrałam małą i pędem ruszyłyśmy na stadion. Mecz zaczynał się za dwadzieścia minut, a nie dość, że z hotelu było strasznie daleko na stadion to jeszcze kompletnie nie wiedziałam jak mam tam trafić. Co chwila zaczepiałam przechodniów z zapytaniem o drogę i wreszcie dotarłam. Z dziesięciominutowym spóźnieniem, ale dotarłam. Szybko zajęłyśmy swoje miejsca i uważnie obserwowaliśmy poczynania naszych Borussen. 
Tak jak każdy podejrzewał pierwsza połowa zakończyła się bezbramkowym remisem, a piłkarze w nietęgich humorach zeszli z boiska. Victoria zasnęła na moich kolanach więc zmuszona byłam siedzieć i oglądać resztę meczu, a raczej nie oglądać. Nie widziałam nic poza zieloną murawą, wróć, urywkami zielonej murawy. I wreszcie wyszli na boisko. 
W 85 minucie stało się to, na co tak bardzo czekaliśmy Robert Lewandowski strzela gola na 1:0. Niespełna po dwóch minutach Real odpowiada tym samym. Ronaldo strzela na 1:1. Wszyscy siedzieli jak na szpilkach. No i w doliczonym czasie bramkę na 2:1 strzela Marco Reus przy asyście Mario. Stadion oszalał i my również. I tak oto Borussia wygrała Ligę Mistrzów. Po rozdaniu medali, wręczeniu pucharów nadszedł najprzyjemniejszy czas z pewnością dla dzieci. Jak szalone wbiegły na murawę. Victoria także, aż się zdziwiłam bo ona zazwyczaj jest nieśmiała. 
Ja również podeszłam do mojego ukochanego i go przytuliłam, a on w zamian sprzedał mi namiętnego całusa. 



Wszystko co dobre szybko się kończy. Minęła euforia finału i wszystko wróciło do normy tyle, że piłkarze mają urlop i siedzą w domach. Większość z nich wyjechała na wakacje, lecz nie my. Zbliża mi się termin porodu i nie chcieliśmy ryzykować. Poza tym bardzo źle znoszę ciążę. Gdyby nie Mario nie miałabym siły nawet zająć się Victorią. 
Obudziłam się o trzeciej w nocy z ogromnym bólem w okolicach brzucha. Dobrze wiedziałam o czym to świadczy więc postanowiłam obudzić mojego partnera życiowego który smacznie spał tuż obok.
- Mario, Mario.- szeptałam mu do ucha. 
- Coś się stało?- wymruczał ledwo żywy.
- Kochanie wstawaj, chyba rodzę.- próbowałam dalej.
- To poczekaj do rana, teraz idź spać.
- Jak ja nie mogę spać, przecież to nie ode mnie zależy gamoniu. Wstawaj, albo urodzę na tym łóżku.- zdobyłam się na krzyk i uderzyłam go poduszką.
- Dobra już wstaje.- powiedział niechętnie. Będąc przy drzwiach kolejny raz odwrócił się i powiedział.- Ty rodzisz? 
- Nie, wymyślam sobie, rusz tą dupę wreszcie bo nie wytrzymam.
- O jezus maria.- tylko to usłyszałam.
Postanowiłam zadzwonić do Marco żeby przypilnował Victorii, kiedy wyjaśniłam mu o co chodzi już po kilku minutach był u nas i obiecał, że zajmie się Victorią i nie mamy się martwic. Zapewnił też nas, że rano odwiedzi swojego chrześniaka.
Po dziesięciu minutach coraz bardziej zestresowani wsiedliśmy do auta, po następnych dziesięciu byliśmy w szpitalu i już leżałam na sali porodowej. 
Mario koniecznie chciał wejść ze mną, ale się nie zgodziłam, nie chciałam aby widział mnie w takim stanie wrzeszczącą w niebo głosy. I już po dwugodzinnej męczarni na świat przyszedł zdrowy i piękny Maximilian Leon. Zmęczona, ale szczęśliwa wzięłam od pielęgniarki mojego synka i z uśmiechem wpatrywałam się w jego niewinną twarzyczkę. Warto było cierpieć przez ostatnie miesiące, aby zobaczyć szczęśliwą twarz dziecka. Po chwili zawitał do nas dumny tatuś który o mało nie zemdlał kiedy zobaczył swojego pierworodnego syna.   
- Jaki on podobny do mnie.- rozczulał się.
- Mam nadzieję, że charakteru po Tobie nie odziedziczy.- westchnęłam.
- No już nie przesadzaj. Wiesz co? Kocham was.- ucałował mnie w czoło.
- My też Ciebie kochamy, ale idź już do domu. Jesteś zmęczony, zresztą ja też. Przyda nam się odpoczynek. 
- No dobrze. W takim razie dobranoc moje skarby.
- Oj już tak nie słodź.- zaśmiałam się.- Dobranoc.



Nazajutrz mój ukochany znowu się zjawił, ale tym razem z naszą starszą pociechą oraz z Marco. Victoria była zachwycona nowym członkiem rodziny, ciągle chodziła i mówiła, że to jej żywa laleczka. Odwiedzili nas również rodzice Mario oraz jego bracia którzy również byli wniebowzięci pojawieniem się maluszka. Wieczorem przyjechali również moi rodzice oraz Oliwia. Oczywiście moja mama uparła się, że musi zostać aby mi pomóc. Chcąc nie chcąc musiałam przystać na jej pomysł. 
I już po dwóch dniach wyszliśmy ze szpitala. Włożyłam maleństwo do nosidełka i ruszyliśmy w drogę. Przed szpitalem napotkał nas tabun fotoreporterów robiących nam zdjęcia, nie chciałam na razie pokazywać mojego synka więc szybko ulotniliśmy się do samochodu. Po przyjeździe od razu zaniosłam Max'a do jego pokoiku który wspólnie urządziliśmy przed jego narodzinami. 
Zmęczona usiadłam na kanapie, a zaraz obok mnie Mario przytulając mnie. 
- Oboje jesteśmy młodzi. Gdybyś wiedziała kilka lat temu, że w w wieku dwudziestu paru lat będziesz miała dwójkę dzieci co byś zrobiła?- zapytał.
- Jak to co bym zrobiła? Nic. Kocham was i nie przeszkadza mi to, że jestem młoda. Mam wspaniałego męża, dwójkę przepięknych dzieci, nic więcej mi to szczęścia nie trzeba.



***

Wiem wiem, dawno mnie tu nie było, ale jest to spowodowane różnymi powodami ważnymi i mniej ważnymi, ale nie o tym mowa. Chciałabym oddać w wasze ręce ostatni rozdział. Dlaczego ostatni? Nie mam już siły, ani czasu aby dalej go pisać i byłoby to bez sensu gdybym miała wam dostarczać rozdziały nienadające się do niczego. W najbliższym czasie dodam jeszcze epilog, a czy założę nowego bloga? Tego nie wiem, mam kilka pomysłów, ale jedno mogę wam obiecać, że tam również będzie głównym bohaterem Mario.
Pozdrawiam :*





4 komentarze:

  1. szkoda że koniec ;(
    zakończenie boskie ;d
    Aniaa

    OdpowiedzUsuń
  2. dlaczemu już ostatni? :(
    będę smutać...
    ale świetny :D
    tworzą taką fajną rodzinkę ^^
    mam nadzieję, że powrócisz z czymś jeszcze ♥

    zapraszam: dotmund-pszczoly.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Szkoda , że to już koniec , bo bardzo przywiązałam się do tego opowiadania ;c ;*
    Mam nadzieję, że gdy zaczniesz publikować nowe opowiadanie, to powiadomisz mnie o nim ;D
    Cieszę się , że przynajmniej koniec jest bardzo wesoły i szczęśliwy :) ;*
    Odwiedź również mojego bloga :)


    Pozdrawiam, Karinka ♥

    OdpowiedzUsuń