~Kochać to także umieć się rozstać. Umieć
pozwolić komuś odejść, nawet jeśli darzy się go wielkim uczuciem. Miłość jest
zaprzeczeniem egoizmu, zaborczości, jest skierowaniem się ku drugiej osobie,
jest pragnieniem przede wszystkim jej szczęścia, czasem wbrew własnemu. ~
- Tato, tato.- poczułem jak ktoś szarpie mnie za włosy, wiec
natychmiast się obudziłem.
- Co się stało kwiatuszku?- zapytałem małą lecz w odpowiedzi
dostałem jej smutną minkę.
Położyłem się jeszcze na chwilę i... no właśnie. Powoli zaczynało
mi coś nie grać. Czyżby ostatnie wydarzenie które wydarzyło się do tej pory
zwyczajnie mi się przyśniło? Nie, to nie możliwe, było to zbyt realne, ale na
wszelki wypadek upewnię się.
- Słońce, a wujek Marco jeszcze jest?
- Tiak.
- To pewnie jest na dole.-mruknąłem sam do siebie.
Wziąłem mała na ręce i zszedłem na dół. Miałem rację,w kuchni
urzędował mój przyjaciel.
- I jak się czujesz?- zapytał.
- A jak mam się czuć? Normalnie, jak zawsze.- odpowiedziałem
niezbyt przyjemnie.
- Pytam się, bo wczoraj schlałeś się jak messerschmitt.
- Doprawdy? Może i masz rację, bo mało z wczorajszego dnia
pamiętam. A zrobiłem coś niepokojącego?
- Nie wydaję mi się. Kiedy miałeś już dosyć usiadłeś na sofie i
siedziałeś do końca imprezy, nigdzie się nie ruszając, a wiem to bo cały czas
dotrzymywałem Ci towarzystwa.
- I nie zrobiłem nic głupiego? Nie całowałem się z nikim?-
zapytałem niepokojąco.
- Ależ skąd. Cały czas siedziałeś przy barze. A dlaczego się tak
wypytujesz?
- Bo miałem zły sen, w sumie to koszmar. Śniło mi się, że
zdradziłem Martynę z przypadkowo poznaną dziewczyną.- wyznałem.
- Za dużo bajem się naoglądałeś.- roześmiał się.
- Ale jesteś pewny, że nic głupiego nie zrobiłem?- zapytałem
jeszcze raz dla pewności.
- Na pewno nie. Nawet na minutę Cię z oka nie spuściłem, więc
byłoby to niemożliwe.
- To dobrze. Kamień z serca.- wypuściłem z płuc zbędne powietrze.
Nerwowo spojrzałem na zegarek, dochodziła piętnasta, a ja jeszcze
nie na treningu. Pospiesznie chwyciłem w jedną rękę torbę, a w drugą Victorię i
pobiegłem do samochodu. Zapiąłem młodą w fotelik i mogliśmy ruszać. W czasie
drogi cały czas zamartwiałem się jak to trener zareaguje na to, że
przyprowadziłem na stadion małe dziecko. Mam nadzieje, że nie będzie miał nic
przeciwko temu, może byłby nawet na tyle dobry, aby się nią zająć. Kto wie,
zobaczymy. Po dwudziestu minutach byliśmy już na miejscu. Zabrałem swoje rzeczy
oraz córeczkę i pobiegłem na boisko.
- Dziesięć minut spóźnienia to dziesięć dodatkowych kółek.-
krzyknął trener. Chyba nie jest dziś w dobrym humorze.
- On mnie zabije.- mruknąłem sam do siebie.- Posłuchaj mała.-
zwróciłem się do istotki o prześlicznym uśmiechu.- nie hałasuj, nie płacz, bądź
grzeczna i nie pluj, wtedy wszyscy będą szczęśliwi, a chyba nie chcesz żeby
tatuś stracił pracę co nie? Ktoś musi zarabiać na Twoje kaszki maleńka.-
ucałowałem ją w czoło, wypuściłem powietrze z płuc i poszedłem w stronę
trenera.
- Przepraszam za spóźnienie, ale...
- Czy Ty jesteś szalony? Czemu przyprowadziłeś na trening małe
dziecko?
- Bo nie miałem jej z kim zostawić.- zacząłem tłumaczenie.
- Czy Ty wiesz czym grozi przyprowadzenie dziecka do tej bandy matołów?
Zdemoralizują Ci to śliczna istotkę.- zaśmiał się.- No dobra nie ma czasu, idź
się przebrać.
- Tak jest.- zasalutowałem i wcisnąłem małą w ręce trenera.
Po trzech godzinach męczący wysiłek zakończył się i spokojnie mogliśmy udać się
pod prysznic. Lecz zanim to nastąpiło usłyszałem dźwięk mojego telefonu i chcąc
nie chcąc musiałem odebrać.
- Hej kochanie.- usłyszałem głos w słuchawce.
- No cześć.- odpowiedziałem.
- A Ty co taki zmęczony? Mała dała Ci wycisk?
- Nie, właśnie trening się skończył.
- Mhm. A gdzie mała?
- U Kloppa. Wziąłem ją na trening. A Ty jak się czujesz?
- No powoli zaczynam odczuwać objawy ciąży. Mdłości i te sprawy.
- Oj współczuje, ale dasz radę. Dobra muszę kończyć, bo idzie
trener i nie ma zbyt szczęśliwej miny. Pa, kocham Cię. Ucałuj nasze maleństwo.-
rozłączyłem się.
~Trzy miesiące później~
Mamy właśnie grudzień. I to nie byle jaki dzień, ale 24 czyli
wigilia. Z racji tego, że oboje pochodzimy z katolickich rodzin obchodzimy ten
dzień tak jak nakazuje tradycja.
Jest już grubo po szesnastej, a o osiemnastej mieli przyjść
goście. Zaprosiliśmy moich rodziców oraz rodziców Mario wraz z braćmi no i my,
nasza mała rodzinka. Miał przyjść jeszcze Marco, ale bardzo mu zależało, aby te
święta spędzić ze swoją własną rodziną.
Właśnie dokańczałam robienie barszczu kiedy z kuchni wyrwała mnie
niemała kłótnia.
- Nie tato, ja załoze gwiaźdkę.
- Victoria, nie spieraj się z tatą, jestem starszy i to ja
decyduję.
- Ale ja jestem malutka, a to zawse malutkie dzieci zakładają
gwiaźdki.
- Ale ja już to robię odkąd byłem taki mały jak Ty.
- A telaź ja jeśtem mała, nie Ty. Ty jeśteś śtaly.
Z rozbawieniem przyglądałam się tej zabawnej konwersacji. Czasami
mam wrażenie, że mała doroślej zachowuje się od swojego taty. Wreszcie
postanowiłam zabrać głos w tej sprawie, bo niebawem dojdzie do
rękoczynów.
- Mario, daj spokój, przecież ona jest malutka.
- Ale to ja zawsze zakładałem gwiazdkę.
- Przestań się zachowywać jak dziecko. Przecież dobrze wiesz ile
jej to sprawi radości.
Nie martw się Victoria, od dzisiaj Ty zakładasz gwiazdkę na
choince.
- Dziekuje mamusiu.- podbiegła i wtuliła się we mnie.
- Nie ma za co kwiatuszku.- pogłaskałam ją po główce.- Teraz
musisz sie pospieszyć ze strojeniem choinki bo zaraz dziadkowie przyjdą i
wszystko musi być gotowe dobrze?
- Dobzie.
Po godzinie wszystko już było gotowe. Przepiękna, żywa choinka ozdabiała salon.
Stół wigilijny również był
niczego sobie. Wszystko tak jak powinno być.
Pozostało tylko ubranie się w odświętne stroje i czekanie na
gości.
Ubrałam się w sukienkę która ładnie
wyeksponowała mój ciążowy brzuszek który z dnia na dzień był coraz większy.
Victorię ubrałam również w sukienkę,a Mario jak to Mario
postanowił ubrać zwykły t-shirt i jeansy, ale kazałam mu się przebrać w
garnitur.
Po osiemnastej zaczęli schodzić się wszyscy goście. Około dziewiętnastej
już razem usiedliśmy do stołu. Mój ukochany zaczął czytać fragment pisma
świętego po czym wszyscy zaczęli dzielić się opłatkiem oraz składać sobie
życzenia. I tak najwspanialsze życzenia otrzymałam od Mario: ,, Aby było tak,
jak jest teraz. Fantastycznie, rodzinnie, do końca''. Nie powiem, aż uroniłam
kilka łez. kto by pomyślał, że nawet mój narzeczony potrafi być tak uczuciowy.
Po złożeniu sobie życzeń wspólnie zasiedliśmy do wigilijnego stołu zaczynając
konsumpcje.
No i wreszcie nadszedł upragniony czas- czas na prezenty. W rolę
mikołaja zabawił się mój tatuś. Na pierwszy ogień poszła Victoria, nieco
przestraszona, ale dumnie podeszła do mikołaja. Od moich rodziców dostała dom
dla lalek oraz lalkę w zestawie, natomiast od rodziców Mario zestaw dla małej
kuchareczki. My postawiliśmy na inny prezent. Chcieliśmy, aby te święta były
dla niej wyjątkowe i żeby zapamiętała je na całe życie dlatego podarowaliśmy
jej piękne srebrne kolczyki do tego bransoletkę oraz wisiorek no i tradycyjnie mnóstwo zabawek. Rodzice jak
to rodzice, każdy z ojców dostał zegarek, a mamy bransoletki, natomiast bracia
Mario również dostali zegarki.
- Teraz kolej na nasze prezenty.- szepnął mi do ucha mój
narzeczony.
- Mhm.- mruknęłam i wręczyłam mu paczkę. Podarowałam mu zestaw
perfumów od Calvina Kleina oraz bransoletkę.
- Trafiłaś w dziesiątkę, a to dla Ciebie.- podał mi opakowanie.
Była w niej kolia oraz bilety na wakacje na Ibizę, tylko dla
dwojga.
- Naprawdę nie musiałeś.- zwróciłam się do mojego
ukochanego.
- Ale chciałem.
- Kocham Cię.- pocałowałam go namiętnie.
- Ja Ciebie też, nawet nie wiesz jak bardzo.
***
Pewnie się zdziwiliście czytając. No cóż, nie mogłam ich znowu
rozdzielić. Postanowiłam napisać też troszkę świąteczny rozdział, może chociaż
troszkę wam się atmosfera świąt udzieli bo jak mniemam jest z nią kiepsko.
A więc wszystkim moim czytelnikom pragnę złożyć najlepsze życzenia na nadchodzące święty. Zdrowych, wesołych, spokojnych, pełnych śniegu świąt. Aby ten wspaniały czas był wyjątkowy dla was wszystkich. No i oczywiście bogatego mikołaja! :*