.

.

poniedziałek, 29 lipca 2013

Rozdział 25

- Ciekawe kogo znowu tu niesie.- wstałam z kanapy i udałam się w stronę drzwi.
- Może to Twój kochany Mario?- szczerzył się Reus.
- A Twój nie?- odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- Mój też, ale Twój bardziej.- dalej się śmiał.
- Nie rozumiem Cię blondasie.- westchnęłam i otworzyłam drzwi.- Mama, tata!- krzyknęłam uradowana widząc za drzwiami moich kochanych rodziców.
- Witaj kochanie.- powiedział tata, mama natomiast serdecznie mnie przytuliła.
- Proszę wejdźcie.- przepuściłam ich. Dopiero teraz doszłam do wniosku, że będę musiała im przedstawić Marco który jak na złość paraduje po mieszkaniu w samych bokserkach.
- A kim jest ten oto młodzieniec?- zapytała z chytrym uśmiechem mama.
- Yyy, mamo, to jest...- zmieszana, nie wiedziałam co powiedzieć.
- Marco Reus, miło mi. Jestem przyjacielem państwa córki.- odpowiedział za mnie, na szczęście.
- Czyżby tylko przyjacielem?- wtrącił tata, lustrując Marco od góry do dołu.
- Tak tato. Tylko przyjacielem- odparłam.- A tak właściwie co was do mnie sprowadza?
- Chcieliśmy zobaczyć co z naszą ukochaną córeczką. Nie dzwonisz, nie piszesz, więc zabukowaliśmy bilety i oto jesteśmy.
- Świetnie. Siadajcie, skoczę tylko do sklepu po coś do jedzenia, bo niestety moja lodówka świeci pustkami. Marco, zostaniesz z moimi rodzicami?- poprosiłam.
- No nie wiem czy to dobry pomysł.- odpowiedział wskazując na mojego ojca, który minę miał nietęgą. 
- No proszę.- popatrzyłam na niego z miną al'a kot ze Shreka.
- No dobrze.- ponownie przysiadł na kanapie.
- Dziękuję.- pocałowałam go w policzek i szybko wybiegłam z mieszkania.

Zakupy zajęły mi zaledwie dwadzieścia minut. W sumie tak naprawdę to chciałam jak najszybciej wrócić do domu. Bałam się o Marco, że tata mu coś nagada lub co gorsza zabroni mu się ze mną widzieć. Tak, mój tata jest zdolny do takich rzeczy. Dobrze, że nie powiedziałam mu wtedy, że to z Marco zaszłam w ciążę, bo już nic by z biednego blondasa nie zostało.
Szybkim krokiem weszłam do mieszkania. O dziwo wszyscy żyli, a nawet miło gawędzili. Z tego co usłyszałam Marco i mój ojciec byli pochłonięci rozmową o piłce nożnej, a mama przyglądała się im z uśmiechem. Aby im nie przeszkadzać, szybko udałam się do kuchni i zaczęłam przygotowywać coś do jedzenia. Jednak równie szybko przyszła do mnie mama.
- Ten Twój Marco to bardzo miły chłopak, a i piłkarz w dodatku.- oznajmiła mama.
- Mamo, on nie jest mój. To tylko mój przyjaciel, przecież mogę mieć przyjaciół. 
- Ależ przed nami nie musisz udawać.-zaśmiała się mama.
- Mamo, ja nie udaję. To jest mój przyjaciel.
- Córeczko, nie wstydź się.
- Dobrze mamo, masz rację, to jest mój chłopak. Zadowolona?- oznajmiłam nie zdając sobie sprawy w jakie bagno się wpakowałam.
- To cudowne. Wreszcie się przyznałaś. Masz świetnego chłopaka.- powiedziała akcentując ostatnie słowo. Oczywiście jak na komendę przybiegł tata z ,,moim'' chłopakiem.
- Jakiego chłopaka?- spytał zaciekawiony Reus.
- Ciebie kochanie.- rzekłam zaciskając zęby i przewróciłam teatralnie oczyma, on natomiast posłał mi jedno ze swoich spojrzeń a'la ,, już wiem o co chodzi''. 
- Czyli jednak jesteście razem?- zapytał tata.
- Tak prze pana. Jesteśmy.- tym razem w odpowiedzi wyręczył mnie Marco, podchodząc do mnie i obejmując mnie w talii.
- Nie pozwalaj sobie.- szepnęłam mu na ucho, grożąc nożem.- To wy może idźcie, a my z Marco przygotujemy kolację.
- Na pewno nie potrzebujesz pomocy?
- Nie mamo poradzimy sobie. 
- No dobrze.- i wyszli. 
- I co kochanie, od dzisiaj jesteśmy razem?- zaśmiał się Reus.
- Możesz nic nie mówić? Musiałam im coś powiedzieć, żeby w końcu się odczepili. 
- Mnie się ta sytuacja podoba.- uśmiechnął się cwaniacko.
- A mnie nie. Lepiej pomóż mi w tej kolacji.
- Już już skarbie.
Dość szybko uporaliśmy się z kolacją i już po godzinie wszystko były gotowe, więc zabraliśmy się do konsumpcji. Wszystko przebiegało w jak najdoskonalszym spokoju, gdyby nie moja mama, która jak zwykle musi coś palnąć.
- A myśleliście już o dzieciach?- zapytała.
- Że co proszę?- i w tym momencie zakrztusiłam się. 
- No jak to co? Nie ukrywam, że chciałabym już zostać babcią.
- Mamo, Ty chyba żartujesz.- krzyknęłam.
- Spokojnie kochanie.- upomniał mnie mój ,,chłopak''. Nie prze pani, nie myśleliśmy jeszcze o dzieciach, ale gwarantuję, iż rozważymy tą propozycję.- zabawnie poruszył brwiami. 
Na szczęście do końca kolacji miałam spokój i już nikt nie zadawał durnych pytań. No  ie wliczając tego, że moi rodzice nalegali żeby Marco został na noc więc, dziś jestem skazana na dzielenie łóżka z tlenionym. Posprzątałam, przygotowałam rodzicom pokój i udałam się do łazienki. Po godzinnej kąpieli ubrałam się w pidżamę i udałam się do pokoju gdzie na łóżku leżał już rozłożony Reus. 
- Fajna pidżamka.- zaśmiał się.
- Cicho bądź.- mruknęłam i położyłam się obok niego, naturalnie odwracając się plecami. Już powoli odpływałam w krainę Morfeusza kiedy usłyszałam bardzo nietypowe pytanie. 
- Czemu taka jesteś?
- To znaczy?- wymruczałam już nieźle zmęczona. 
- Jesteś taka oschła. Ja tu się staram, żeby przypodobać się Twoim rodzicom, a Ty nic.- oznajmił skruszony.
- A ja co mam zrobić?- odwróciłam się w jego stronę.
- Chociażby to co ja.- pocałował mnie namiętnie.
Wcale nie chciałam tego przerywać, wręcz oddałam pocałunek, ale kiedy Marco zaczął delikatnie ściągać ze mnie bluzkę od razu się opamiętałam i szybko oderwałam się od piłkarza. Dobrze wiem czym by to się skończyło, a przecież nie chcemy powtórki z rozrywki. Spojrzałam na niego przepraszająco, jednak on nie rezygnował. 
- O nie kochana, tym razem Cię tak łatwo nie oddam.- powiedział po czym, znowu wpił się w moje usta, i tym razem nie protestowałam. Zaczął błądzić rękoma po moim ciele jednocześnie całując moją szyję. Ja natomiast powoli ściągałam z niego części jego garderoby. No i wreszcie przeszedł do rzeczy. Byliśmy zajęci sobą do późnej nocy, nie myśląc o konsekwencjach jakie nas jutro spotkają. 


***
Zboczyłam z toru, że tak powiem. Nie tak to miało wyjść, ale no nie mogłam się powstrzymać. :D  Mam nadzieję, że się wam spodoba. 

Pamiętajcie: CZYTASZ=KOMENTUJESZ.  To bardzo pomaga mi w pisaniu, a w szczególności teraz, kiedy są wakacje i jest mega ciepło. 


Ps. Zauważyłam, że pod ostatnimi rozdziałami jest bardzo mało komentarzy, więc jak mniemam wynika to z tego, że nie podoba się wam mój blog. Jeśli tak dalej będzie, chyba będę zmuszona go zawiesić. Więc proszę was o szczere opinie, czy pisanie tego bloga ma jeszcze jakikolwiek sens.




czwartek, 18 lipca 2013

Rozdział 24


~Kłamstwo niczego nie naprawia. Nawet nie czyni rzeczy łatwiejszymi a przynajmniej nie na długo. Najlepiej powiedzieć prawdę i uczciwie posprzątać bałagan.~



- Jak myślisz? Czy w przyszłości możemy być jeszcze razem?- zapytał ze stoickim spokojem.
- Nie potrafię odpowiedzieć Ci na to pytanie. Przynajmniej nie w tej chwili.
- Bardzo żałuję tego co się stało. - przyznał ze skruchą.- Mogłem Ci o wszystkim powiedzieć.
- Mogłeś...
- Nie mam pojęcia w jaki sposób mógłbym Cię przeprosić.  Zależy mi na Tobie, chciałbym to wszystko jakoś naprawić, ale nie mam pojęcia jak. 
- Może po prostu najpierw odbudujmy nasze relacje przyjacielskie, potem zobaczymy co dalej. 
- Czyli mi wybaczasz?- zapytał z nadzieją. 
- Dawno Ci wybaczyłam.- uśmiechnęłam się.- Ale to nie znaczy, że zapomniałam. Zbyt mocno mnie zraniłeś, abym mogła od tak puścić wszystko w niepamięć. 
- Rozumiem. Mimo wszystko Twoje słowa wiele dla mnie znaczą.- przytulił mnie.
Siedzieliśmy przytuleni wpatrując się w  maleńką, śpiącą Viktorię. Wyglądała uroczo, tak bezbronnie. 
- Nie mogę się na nią napatrzeć.- zachwycałam się.
- Teraz udaje aniołka, ale potrafi też nieźle dokopać.- zaśmiał się.
- Nie wierzę. Jest przecież taka grzeczna.
- Ty tak na nią działasz.- uśmiechnął się.- I nie tylko na nią.- przybliżył się do mnie na odległość kilku milimetrów i już chciał złożyć pocałunek na moich ustach, lecz w porę zareagowałam.
-  Nie zapędzaj się. Powoli.- zaśmiałam się.
- Wybacz, nie potrafię się powstrzymać.
- Właśnie widzę. Wiesz nie chcę narzekać, ale troszkę mnie ręce bolą od trzymania tej prześlicznej księżniczki. 
- Daj mi ją, położę ją w kołysce.- oznajmił.
- Nie obudzi się?
- Nie. Ma strasznie twardy sen.
- Ciekawe po kim.- uśmiechnęłam się szeroko by nie wybuchnąć głośnym śmiechem.
- Co złego to po mnie.- odpowiedział kładąc małą do kołyski. Rzeczywiście ma twarde sen bo ani drgnęła.
- To co robimy?- uniósł brew.
- Ja się chyba będę zbierać. Troszkę późno się zrobiło.- palnęłam, z braku lepszego argumentu, choć rzeczywiście była dopiero godzina piętnasta. 
-  Ale wymówka.- zaśmiał się.- Momencik.- chwycił telefon i zaczął coś w nim grzebać po czym wyszedł zadzwonić.- Za kilkanaście minut będzie pizza.- oznajmił z gigantycznym uśmiechem na twarzy. 
- Jesteś niemożliwy.
- No wiem.- wyszczerzył zęby.- I za to mnie kochasz.
Nic nie odpowiedziałam tylko się uśmiechnęłam. Z każdą chwilą moje uczucie w stosunku do niego wzrastało. Mimo tego, iż mnie tak zranił nie potrafiłam się na niego długo gniewać. Byłam gotowa do niego wrócić, może nie teraz, ale za jakiś czas na pewno. 
Siedzieliśmy w ciszy. Dlaczego w ciszy? Bo oboje obrzeraliśmy się pizzą.
- No takiej dobrej to w życiu nie jadłem.- mruczał z pełną buzią Mario. 
- No przyznam, jest niezła.
- Strasznie ogólnikowo to ujęłaś.
- Oj dobra. Jest genialna, przepyszna no boska po prostu. Pasuje?- zaśmiałam się.
- No teraz tak.- wyszczerzył się.
- Dobra kończę i się zmywam. Muszę jeszcze iść po jakieś zakupy. 
- Zostawiasz mnie?- zrobił minę smutnego psiaka.
- Nie martw się. Jutro wpadnę.- palnęłam łapiąc go za policzki.
- Naprawdę?- krzyknął.
- Yyyy... nie wiem.- odpowiedziałam zdając sobie sprawę z tego co powiedziałam.
- Kłamiesz.- udał obrażonego.
- Dobra, obiecuję, że jutro wpadnę. Słowo harcerza.- powiedziałam, stwierdzając iż nie dam rady się z tego wykaraskać. 
- To będę czekać.- zacieszał.
- To czekaj.- zaśmiałam się.- Dobra lecę, pa.- pocałowałam go w policzek, a następnie Viktorię. 


Ledwo co doszłam do mieszkania otrzymałam telefon od zasapanego Reusa. 

- Czego chcesz tleniony?- zaśmiałam się, otwierając drzwi. 
- Czemu nam nie powiedziałaś, że jesteś z Gotze?- ciekawe skąd mu to do głowy przyszło.
- Nie jestem z nim. Co Ci strzeliło do tej farbowanej głowy.- prychnęłam.
- To czemu o niego byłaś?
- Skąd Ty to wiesz?- podglądał nas czy co.
- Zobacz sobie na facebook'u.- krzyknął.
- Czyż Ty zwariował? Nie drzyj mi się tak do ucha. Spokojnie zaraz wszystko sprawdzę, ale najpierw...- nie dokończyłam, ponieważ mi przerwał.
- Za chwile jestem u Ciebie, o już biegnę po schodach.- rozłączył się i po chwili usłyszałam dzwonek do drzwi.
- Cześć.- wszedł do środka. 
- No cześć.- odpowiedziałam zmieszana.
- Zobacz.- pokazał mi telefon.
Faktycznie. Mario dodał zdjęcie jak karmię małą Viktorię. Pod zdjęciem był jeszcze opis ,,Moje dwie księżniczki'' Przyznam było to mega urocze, a zdjęcie było tak prześliczne, że patrząc na nie mimowolnie się uśmiechałam.
- I z czego się tak szczerzysz?

- Z Twojej głupoty Reus.- zaśmiałam się.
- Czyli jesteście razem? Wiedziałem.
- Ktoś chyba za długo na słońcu leżał. Oczywiście, że nie jesteśmy razem. 
- Więc co oznacza to zdjęcie?- zapytał.
- Nic. Spotkaliśmy się w parku i spędziliśmy razem dzień, we trójkę. Zajmowałam się też małą Viktorią. Coś jeszcze chcesz wiedzieć?- zapytałam już troszkę zirytowana jego zachowaniem.
- Nie, ale spokojnie. Nie denerwuj się. 
- Przez Ciebie się denerwuję. Przez Twoją głupotę.- oznajmiłam.
- Nie jestem głupi.- udał obrażonego.
- Głupi i tleniony.- zaśmiałam się.- Oj już nie fochaj, wszyscy Cię kochamy.

***
A co tam. Niech będzie troszkę szczęścia. Nie podoba mi się zbytnio ten rozdział, jakiś taki nijaki.  Jest strasznie ciepło i nie mam specjalnej ochoty na pisanie, więc nic mi nie wychodzi tak jakbym chciała. Lecz mimo to liczę na wasze komentarze.
Pozdrawiam :*






czwartek, 11 lipca 2013

Rozdział 23


  
- Ej, wstawaj śpiochu.- ktoś mną potrząsał.
- Daj mi spać, kimkolwiek jesteś.- wymamrotałam przez sen.
- Nie ma mowy. Jest już jedenasta, musimy się zbierać do domu.
- Jakiego domu?- wyskoczyłam jak oparzona z łóżka i rozejrzałam się po pokoju.- A już wiem do jakiego domu.- pacnęłam się w czoło.
Czasami, a nawet często miałam takie objawy głupoty.
- O Boże. Nie wytrzymam z Tobą.- zaśmiał się Reus.- A teraz się zbieraj, musimy jechać.
- Dobrze, dobrze. Jak sobie życzysz. – wstałam, chwyciłam torebkę i założyłam buty.- Już jestem gotowa.- oznajmiłam ochoczo.
- Nawet się nie uczeszesz?- zapytał zdziwiony.
- Tą i wszystkie podobne czynności wykonam w domu.
- Ale jak zobaczą nas razem to powiem, że Cię tylko podwożę.- zaśmiał się.
- Śmieszne. Tak chcesz mi się odpłacić za to, że zechciałam Tobie towarzyszyć na weselu? Więcej Ci nie pomogę. Mam focha.- uniosłam głowę.
- Oj nie fochaj bo brzydko wyglądasz.- pokazał mi język.
- Jesteś bezczelny.- oznajmiłam.- Za karę ponieś mi torebkę.
- Dobrze wielmożna pani.- uśmiechnął się i powędrowaliśmy do samochodu.




~ Pół roku później~


I znowu wakacje. Dzisiaj mija dokładnie rok odkąd mieszkam w Dortmundzie. Nie sądziłam, że to wszystko się tak potoczy.  Dużo się działo, ale jakoś zawsze wychodziłam na prostą.  Mam dobrą pracę, własne mieszkanie, studiuję, a co najważniejsze wspaniałych przyjaciół którzy wspierają mnie na każdym kroku. Czego chcieć więcej.

Piękny, słoneczny dzień. Postanowiłam wyjść na spacer do parku, troszkę się przewietrzyć. W końcu muszę jakoś skorzystać z krótkiego urlopu.
Ubrałam się i pomaszerowałam w stronę parku.  Będąc już na miejscu usiadłam sobie wygodnie na ławeczce i bacznie obserwowałam ludzi. Czasami tak mam. Wszyscy i wszystko mnie ciekawi.  Moją uwagę przykuł jednak pan z wózkiem. Bo głębszych oględzinach stwierdziłam, że to tatuś Gotze. Spacerował właśnie z wózkiem. Skoro był sam postanowiłam do niego podejść, a co mi tam.
- Hej.- zawołałam radośnie.
- O Martyna.- ucieszył się.- Cześć.
- A Ty co tu robisz?- zapytałam próbując nawiązać jakoś kontakt.
- Wyszedłem na spacer z małą. Zastanawiam się czy można w takim słońcu, ale nic jej się chyba nie stanie.- oznajmił.
- Na pewno nie. A mogę ją zobaczyć?- zapytałam z nadzieją.
- Jasne.- uśmiechnął się.
Zajrzałam do wózka i moim oczom ukazała się maleńka ślicznotka, ubrana cała na różowo i opatulona kocykiem po samą brodę.  
- Jejku, jaka śliczna księżniczka.- pisnęłam.
- Po mnie.- powiedział dumny.
- Tak, jasne. Byś chciał.- zaśmiałam się.- Jest cudowna.- dalej się zachwycałam.
- Zaraz będzie marudziła. O tej porze powinna dostać jedzenie.
- Będziesz ją tu karmił?- zapytałam zdziwiona.
- Nie no coś Ty. Pójdziemy do domu.- zwrócił się do małej istotki.
- Mhm. To nie będę wam przeszkadzać. Pa.- oznajmiłam.
- Poczekaj, przecież możesz iść z nami.- zaproponował.
- No nie wiem czy to dobry pomysł.
- Elizabeth nie ma w domu, nie musisz się martwić.- odparł nieco smutny.
- A coś się stało?
- Opowiem Ci później, a teraz chodź.
No i chcąc nie chcąc musiałam się zgodzić. Byłam zdziwiona swoją postawą bo po tym co mi zrobił potrafiłam z nim normalnie rozmawiać, praktycznie o wszystkim.  Zanim się obejrzałam byliśmy już w domu Mario. Usiadłam sobie wygodnie na kanapie i bacznie obserwowałam, jak zajmuję się małą, która jak na złość nie chciała przestać płakać.
- Potrzymaj ją na chwilę ok.?
- Ja?- zapytałam zdziwiona.
- Tak, Ty.- zaśmiał się i podał mi małą.
Dziewczynka miała śliczne brązowe oczęta które patrzyły na mnie z wielką ciekawością.  Wpatrywałam się w nią jak w obrazek. Była taka śliczna. Nawet przestała płakać.
- Może chcesz ją nakarmić?- z zamyśleń wyrwał mnie Mario stojący nad nami.
- No pewnie.- ucieszyłam się i przeszłam do czynności.

- Może nie powinnam pytać, ale gdzie jest ta Elizabeth? Z tego co widzę sam zajmujesz się małą.
- No właśnie. Dałem się oszukać. W pewnym sensie można tak powiedzieć. 
- Czyli?
- Po tym jak Eli urodziła małą, mieszkała może u mnie z dwa tygodnie. Przyszedłem raz po treningu i zastałem małą w kołysce, a obok niej była kartka. Napisała w niej, że nie chce opiekować się tym dzieckiem, że ma tego już dosyć i, że się wyprowadza i nigdy nie wróci. 
- Poważnie? 
- Przestraszyłem się. Zostawiła mnie samego z małym dzieckiem, ale postanowiłem, że muszę to jakoś znieść dla dobra małej.
- Nie wiem co mam powiedzieć.- odparłam zszokowana.
- Nie tak to miało wyglądać. Przez nią straciłem najważniejszą osobę w moim życiu, ale mam nadzieję, że uda mi się to naprawić.
Nic nie odpowiedziałam tylko się uśmiechnęłam. Zaimponował mi tym co powiedział. Ta mała istotka znaczyła dla  niego bardzo wiele.
- Czekaj, zrobię wam zdjęcie.- odparł ochoczo.
- Nie. Brzydko wyglądam. 
- Wyglądasz pięknie. Dwie śliczne księżniczki.



***

I tak oto zaczynamy szczęśliwą sielankę. Nieprędko będą razem, ale będą. :)



Powala mnie ten uśmiech <33
Słodki przytulas *_*
Jakie to słodkie *_*  awwwww <333
Rozpływam się <33

poniedziałek, 8 lipca 2013

Rozdział 22



Siedziałam drętwo na wyznaczonym miejscu i z niecierpliwością czekałam na zakończenie tego wesela. Nie powiem, nie było nudno, ale dla kogoś kto nie zna tu kompletnie nikogo poza jedną osobą czas dłuży się niemiłosiernie. Powoli zastanawiałam się czy nie zwinąć się stąd wcześniej pod pretekstem, że boli mnie głowa czy coś w tym stylu.  Moje plany jednak spaliły na panewce ponieważ z zamyśleń wyrwała mnie panna młoda czyli siostra Marco.
- Cześć jestem Alexandra.- podała mi dłoń.
- Martyna. Miło mi.- odwzajemniłam uścisk.
- Mnie również. Co Ty tu tak sama siedzisz? Zabawa przednia, a Ty się nudzisz. 
- Nudzisz, to za dużo powiedziane, ale nie znam tu nikogo oprócz Marco, a on szaleje w najlepsze na parkiecie więc nie mam co robić. 
- Chodź ze mną, przy tamtym stole siedzą moi znajomi, poznasz ich i wciągną Cię w wir weselnego klimatu. 
- No nie wiem czy to dobry pomysł. Pojadę już chyba do domu, troszkę głowa mnie rozbolała. 
- Nie kłam. Mnie nie oszukasz, a teraz chodź.- chwyciła mnie za rękę. A właśnie muszę porządnie opieprzyć mojego brata. Przychodzi z dziewczyną, a zostawia ją na pastwę losu.
- Nie jestem jego dziewczyną tylko przyjaciółko - koleżanką.- zaprzeczyłam.
- Jak zwał tak zwał. Mimo wszystko nie powinien tak robić.- oznajmiła.
Chcąc nie chcąc zgodziłam się z nią. Kiedy przecisnęłyśmy się przez tłum gości Alexandra przedstawiła mnie swoim znajomym.
- Słuchajcie mnie uważnie.- powiedziała poważnie.- To jest Martyna, moja przyszła bratowa, więc macie się nią dobrze zaopiekować zrozumiano?- zagroziła.
- Jasne.- wszyscy krzyknęli chórem. 
Przywitałam się z każdym z osobna, zaraz potem wygodnie usadowiłam się na wyznaczonym dla mnie siedzeniu. Nie powiem było bardzo miło, świetnie dogadywałam się z tymi ludźmi. Nie dość, że byli dla mnie bardzo uprzejmi to tak jeszcze tak samo szaleni jak ja. Bardzo miło spędzałam z nimi czas i również świetnie się bawiłam. 
Powoli dochodziła godzina trzecia w nocy. Byłam już nieźle wstawiona, kiedy podszedł do mnie Marco. 
- Miałaś być moją partnerką na weselu, a uciekłaś.- oznajmił. 
- A co miałam sama siedzieć i zanudzać się w nieskończoność?- odparłam. 
- No nie. Wesele dobiega końca, może pójdziemy się już położyć?
- A kto nas zawiezie do domu?- zapytałam.
- Obok jest hotel i są tam wynajęte pokoje specjalnie dla gości.
- No ok, możemy iść, ale ja nie mam żadnej pidżamy czy coś w tym stylu.- zamartwiałam się. 
- Te parę godzin prześpisz się w sukience. 
- No dobrze. 
Po krótkiej jeszcze wymianie zdań udaliśmy się do tego całego hotelu. Nie było w nim nic specjalnego. Odebraliśmy karty i popędziliśmy na górę. Oczywiście nie obyło się bez małej konkurencji kto szybciej dobiegnie. Niestety przegrałam, moja kondycja nie dorównuje jego. Chwilę mocowaliśmy się jeszcze z drzwiami by po chwili wejść do pokoju.
- Nie podoba mi się tu.- narzekał Reus.
- Nie marudź. Ważne, że mamy gdzie spać.- oznajmiłam kładąc się na swoje łóżko.
- Ej, ale ja chciałem to łóżko po prawej.- marudził.
- Jejku, dobrze. Bierz je sobie tylko już nie skrzecz. 
- Dziękuję.- pocałował mnie w policzek i udał się do toalety.
Ja w między czasie postanowiłam wysłać sms'a mojej przyjaciółce. W końcu jej 
obiecałam.

 Wesele jak najbardziej się udało. Jestem bardzo zadowolona. Wracamy jutro. Buziaki.

Krótki, ale wymowny.- pomyślałam. Nawet nie oczekiwałam odpowiedzi bo w końcu to już prawie czwarta w nocy. Jednak się pomyliłam, bo po chwili usłyszałam dźwięk nadchodzącego sms'a.

Bardzo dziękuję za obudzenie. Jestem Ci niezmiernie wdzięczna. Siedź sobie tam tak długo jak chcesz.

No tak. Pomysł z wysłaniem sms'a o tej porze nie był dobrym pomysłem, ale trudno. 
Weszłam jeszcze na chwilkę na facebook'a, aby sprawdzić czy zdarzyło się coś ciekawego. Niestety tylko kilka powiadomień i nic poza tym.  Zauważywszy, że Reus wyszedł już z toalety, szybko chwyciłam ręcznik i udałam się tam. Wzięłam szybko prysznic i ubrałam się niestety w te same ciuchy. Kiedy wyszłam mój towarzysz już spał. Sama postanowiłam zrobić to samo, więc w trybie natychmiastowym zasnęłam. 
Obudziło mnie głośne mruczenie przez sen. Zaspana chwyciłam za telefon. Była szósta nad ranem. Już chciałam uciszyć mojego gaworzącego towarzysza, ale postanowiłam, że podsłucham co ciekawego plecie. 
- On Cię kocha.- mruczał. 
- Kto?- zapytałam zaciekawiona.

- No on. Martyna on Cię kocha, wróć do niego.- krzyknął i natychmiast zapadł w sen. 


***
Jejku, ale się męczyłam z tym rozdziałem. Kompletnie nie miałam na niego pomysłu. Zresztą ostatnimi czasy nie mam weny, więc pisanie czegokolwiek sprawia mi ogromną trudność. Mimo wszystko liczę jednak na wasze komentarze które ostatnio są nieliczne. 
Pozdrawiam  :*