.

.

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Rozdział 36

~Kochać to także umieć się rozstać. Umieć pozwolić komuś odejść, nawet jeśli darzy się go wielkim uczuciem. Miłość jest zaprzeczeniem egoizmu, zaborczości, jest skierowaniem się ku drugiej osobie, jest pragnieniem przede wszystkim jej szczęścia, czasem wbrew własnemu. ~





- Tato, tato.- poczułem jak ktoś szarpie mnie za włosy, wiec natychmiast się obudziłem.
- Co się stało kwiatuszku?- zapytałem małą lecz w odpowiedzi dostałem jej smutną minkę. 
Położyłem się jeszcze na chwilę i... no właśnie. Powoli zaczynało mi coś nie grać. Czyżby ostatnie wydarzenie które wydarzyło się do tej pory zwyczajnie mi się przyśniło? Nie, to nie możliwe, było to zbyt realne, ale na wszelki wypadek upewnię się.
- Słońce, a wujek Marco jeszcze jest?
- Tiak. 
- To pewnie jest na dole.-mruknąłem sam do siebie.
Wziąłem mała na ręce i zszedłem na dół. Miałem rację,w kuchni urzędował mój przyjaciel.
- I jak się czujesz?- zapytał.
- A jak mam się czuć? Normalnie, jak zawsze.- odpowiedziałem niezbyt przyjemnie.
- Pytam się, bo wczoraj schlałeś się jak messerschmitt. 
- Doprawdy? Może i masz rację, bo mało z wczorajszego dnia pamiętam. A zrobiłem coś niepokojącego? 
- Nie wydaję mi się. Kiedy miałeś już dosyć usiadłeś na sofie i siedziałeś do końca imprezy, nigdzie się nie ruszając, a wiem to bo cały czas dotrzymywałem Ci towarzystwa.
- I nie zrobiłem nic głupiego? Nie całowałem się z nikim?- zapytałem niepokojąco.
- Ależ skąd. Cały czas siedziałeś przy barze. A dlaczego się tak wypytujesz?
- Bo miałem zły sen, w sumie to koszmar. Śniło mi się, że zdradziłem Martynę z przypadkowo poznaną dziewczyną.- wyznałem. 
- Za dużo bajem się naoglądałeś.- roześmiał się. 
- Ale jesteś pewny, że nic głupiego nie zrobiłem?- zapytałem jeszcze raz dla pewności.
- Na pewno nie. Nawet na minutę Cię z oka nie spuściłem, więc byłoby to niemożliwe. 
- To dobrze. Kamień z serca.- wypuściłem z płuc zbędne powietrze.



- Chodź mała idziemy na spacerek.- powiadomiłem Victorię i zacząłem ją ubierać. Po chwili stała już zwarta i gotowa, i w rączce trzymała swojego ulubionego misia

Nerwowo spojrzałem na zegarek, dochodziła piętnasta, a ja jeszcze nie na treningu. Pospiesznie chwyciłem w jedną rękę torbę, a w drugą Victorię i pobiegłem do samochodu. Zapiąłem młodą w fotelik i mogliśmy ruszać. W czasie drogi cały czas zamartwiałem się jak to trener zareaguje na to, że przyprowadziłem na stadion małe dziecko. Mam nadzieje, że nie będzie miał nic przeciwko temu, może byłby nawet na tyle dobry, aby się nią zająć. Kto wie, zobaczymy. Po dwudziestu minutach byliśmy już na miejscu. Zabrałem swoje rzeczy oraz córeczkę i pobiegłem na boisko. 
- Dziesięć minut spóźnienia to dziesięć dodatkowych kółek.- krzyknął trener. Chyba nie jest dziś w dobrym humorze.
- On mnie zabije.- mruknąłem sam do siebie.- Posłuchaj mała.- zwróciłem się do istotki o prześlicznym uśmiechu.- nie hałasuj, nie płacz, bądź grzeczna i nie pluj, wtedy wszyscy będą szczęśliwi, a chyba nie chcesz żeby tatuś stracił pracę co nie? Ktoś musi zarabiać na Twoje kaszki maleńka.- ucałowałem ją w czoło, wypuściłem powietrze z płuc i poszedłem w stronę trenera. 
- Przepraszam za spóźnienie, ale...
- Czy Ty jesteś szalony? Czemu przyprowadziłeś na trening małe dziecko?
- Bo nie miałem jej z kim zostawić.- zacząłem tłumaczenie.
- Czy Ty wiesz czym grozi przyprowadzenie dziecka do tej bandy matołów? Zdemoralizują Ci to śliczna istotkę.- zaśmiał się.- No dobra nie ma czasu, idź się przebrać.
- Tak jest.- zasalutowałem i wcisnąłem małą w ręce trenera. 



Po trzech godzinach męczący wysiłek zakończył się i spokojnie mogliśmy udać się pod prysznic. Lecz zanim to nastąpiło usłyszałem dźwięk mojego telefonu i chcąc nie chcąc musiałem odebrać.

- Hej kochanie.- usłyszałem głos w słuchawce.
- No cześć.- odpowiedziałem.
- A Ty co taki zmęczony? Mała dała Ci wycisk?
- Nie, właśnie trening się skończył.
- Mhm. A gdzie mała?
- U Kloppa. Wziąłem ją na trening. A Ty jak się czujesz?
- No powoli zaczynam odczuwać objawy ciąży. Mdłości i te sprawy.
- Oj współczuje, ale dasz radę. Dobra muszę kończyć, bo idzie trener i nie ma zbyt szczęśliwej miny. Pa, kocham Cię. Ucałuj nasze maleństwo.- rozłączyłem się.




~Trzy miesiące później~




Mamy właśnie grudzień. I to nie byle jaki dzień, ale 24 czyli wigilia. Z racji tego, że oboje pochodzimy z katolickich rodzin obchodzimy ten dzień tak jak nakazuje tradycja. 
Jest już grubo po szesnastej, a o osiemnastej mieli przyjść goście. Zaprosiliśmy moich rodziców oraz rodziców Mario wraz z braćmi no i my, nasza mała rodzinka. Miał przyjść jeszcze Marco, ale bardzo mu zależało, aby te święta spędzić ze swoją własną rodziną. 

Właśnie dokańczałam robienie barszczu kiedy z kuchni wyrwała mnie niemała kłótnia. 
- Nie tato, ja załoze gwiaźdkę.
- Victoria, nie spieraj się z tatą, jestem starszy i to ja decyduję. 
- Ale ja jestem malutka, a to zawse malutkie dzieci zakładają gwiaźdki. 
- Ale ja już to robię odkąd byłem taki mały jak Ty.
- A telaź ja jeśtem mała, nie Ty. Ty jeśteś śtaly. 

Z rozbawieniem przyglądałam się tej zabawnej konwersacji. Czasami mam wrażenie, że mała doroślej zachowuje się od swojego taty. Wreszcie postanowiłam zabrać głos w tej sprawie, bo niebawem dojdzie do rękoczynów. 
- Mario, daj spokój, przecież ona jest malutka. 
- Ale to ja zawsze zakładałem gwiazdkę. 
- Przestań się zachowywać jak dziecko. Przecież dobrze wiesz ile jej to sprawi radości.
Nie martw się Victoria, od dzisiaj Ty zakładasz gwiazdkę na choince. 
- Dziekuje mamusiu.- podbiegła i wtuliła się we mnie.
- Nie ma za co kwiatuszku.- pogłaskałam ją po główce.- Teraz musisz sie pospieszyć ze strojeniem choinki bo zaraz dziadkowie przyjdą i wszystko musi być gotowe dobrze?
- Dobzie.

  
Po godzinie wszystko już było gotowe. Przepiękna, żywa choinka ozdabiała salon.
Stół wigilijny również był niczego sobie. Wszystko tak jak powinno być. 
Pozostało tylko ubranie się w odświętne stroje i czekanie na gości. 
Ubrałam się w sukienkę która ładnie wyeksponowała mój ciążowy brzuszek który z dnia na dzień był coraz większy. Victorię ubrałam również w sukienkę,a Mario jak to Mario postanowił ubrać zwykły t-shirt i jeansy, ale kazałam mu się przebrać w garnitur.
Po osiemnastej zaczęli schodzić się wszyscy goście. Około dziewiętnastej już razem usiedliśmy do stołu. Mój ukochany zaczął czytać fragment pisma świętego po czym wszyscy zaczęli dzielić się opłatkiem oraz składać sobie życzenia. I tak najwspanialsze życzenia otrzymałam od Mario: ,, Aby było tak, jak jest teraz. Fantastycznie, rodzinnie, do końca''. Nie powiem, aż uroniłam kilka łez. kto by pomyślał, że nawet mój narzeczony potrafi być tak uczuciowy. Po złożeniu sobie życzeń wspólnie zasiedliśmy do wigilijnego stołu zaczynając konsumpcje. 
No i wreszcie nadszedł upragniony czas- czas na prezenty. W rolę mikołaja zabawił się mój tatuś. Na pierwszy ogień poszła Victoria, nieco przestraszona, ale dumnie podeszła do mikołaja. Od moich rodziców dostała dom dla lalek oraz lalkę w zestawie, natomiast od rodziców Mario zestaw dla małej kuchareczki. My postawiliśmy na inny prezent. Chcieliśmy, aby te święta były dla niej wyjątkowe i żeby zapamiętała je na całe życie dlatego podarowaliśmy jej piękne srebrne kolczyki do tego bransoletkę oraz wisiorek no i tradycyjnie mnóstwo zabawek. Rodzice jak to rodzice, każdy z ojców dostał zegarek, a mamy bransoletki, natomiast bracia Mario również dostali zegarki. 
- Teraz kolej na nasze prezenty.- szepnął mi do ucha mój narzeczony. 
- Mhm.- mruknęłam i wręczyłam mu paczkę. Podarowałam mu zestaw perfumów od Calvina Kleina oraz bransoletkę.
- Trafiłaś w dziesiątkę, a to dla Ciebie.- podał mi opakowanie. Była w niej kolia oraz bilety na wakacje na Ibizę, tylko dla dwojga.
- Naprawdę nie musiałeś.- zwróciłam się do mojego ukochanego. 
- Ale chciałem.
- Kocham Cię.- pocałowałam go namiętnie.
- Ja Ciebie też, nawet nie wiesz jak bardzo.



***


Pewnie się zdziwiliście czytając. No cóż, nie mogłam ich znowu rozdzielić. Postanowiłam napisać też troszkę świąteczny rozdział, może chociaż troszkę wam się atmosfera świąt udzieli bo jak mniemam jest z nią kiepsko.




A więc wszystkim moim czytelnikom pragnę złożyć najlepsze życzenia na nadchodzące święty. Zdrowych, wesołych, spokojnych, pełnych śniegu świąt. Aby ten wspaniały czas był wyjątkowy dla was wszystkich. No i oczywiście bogatego mikołaja! :*












niedziela, 8 grudnia 2013

Rozdział 35



Mamy właśnie początek września. Postanowiłam, że wybiorę się na kilka dni do rodziców. Przyda mi się troszkę odpoczynku, zwłaszcza w tym stanie, ale nie tylko o to mi chodzi. Ostatnio nasz związek przechodzi ,,kryzys'', a żeby go umocnić wymyśliłam sobie plan z wyjazdem. Cały czas zajmuję się Victorią, domem, nie jest to łatwe zadanie, a Mario cały czas narzeka, że nic nie robię, że się lenię. Powoli naprawdę miałam tego dosyć i postanowiłam go zostawić na cały tydzień z małą do tego z obowiązkami domowymi, tym bardziej cieszy mnie to, że ma jeszcze treningi i nijak nie będzie z kim miał zostawić małej, ponieważ surowo zabroniłam mu zatrudniania jakiejkolwiek niani. 
Dopakowywałam do końca walizkę, ubrałam się i zeszłam na dół, aby jeszcze raz wszystko wytłumaczyć mojemu ukochanemu, który jak zawsze myśli o niebieskich migdałach. 

- Pamiętaj, ani na minutę nie zostawiaj jej samej. Dobrze wiesz, że potrafi narozrabiać.- dokańczałam swój monolog. 
- Dobrze, dobrze. Przecież wiem.- odparł znudzony. 
- Ja już wiem jak Ty wiesz, w ogóle nie wiesz! Masz jej nie spuszczać z oczu zrozumiano?! Jeżeli coś jej się stanie osobiście Cię uduszę.
- Chyba zapomniałaś, że to moja córka, nie Twoja.- powiedział chytrze. 
- No nie wydaje mi się. Tak bardzo to Twoja córka, że aż wcale. 
- Cały czas mi coś tłumaczysz, a może lepiej jakbyś zabrała ją ze sobą? Przynajmniej byłaby bezpieczna.- zaproponował. 
- A z Tobą nie jest bezpieczna?
- Jest ale...
- No właśnie. Nie ma żadnego ale. Wreszcie poczujesz smak ojcostwa.
- Brzmi strasznie. 
- I o to chodziło, a teraz ubieraj małą i zawieźcie mnie na lotnisko.
- Czemu Ty nie możesz jej ubrać?
- Bo chcę, abyś Ty się przyzwyczaił. No już, streszczaj się. 

I tak po dwudziestu minutach byliśmy już na lotnisku. Drugie tyle trwało pożegnanie, niby to tylko tydzień, ale jakoś trudno mi się rozstać z moją małą rodzinką. Wreszcie poszłam na odprawę obserwując jeszcze mojego ukochanego, który trzymał za rączkę wesoło dreptającą Victorię. Aż łza spłynęła mi po policzku, lecz szybko ją otarłam, wsiadłam do samolotu i odpłynęłam w krainę morfeusza.




- Będziesz tęskniła za mamusią?- zapytałem małej, kiedy byliśmy już w samochodzie.
- Tiak.- odpowiedziała po swojemu. 
- Ale mamusia niedługo wróci i będzie już z nami cały czas, nie smuć się. To co tera jedziemy na lody?
- Pewnie.- jak na swój wiek bardzo dużo mówiła. Pewnie ma to po mnie. 
A więc na życzenie Victorii ruszyliśmy do mojej ulubionej lodziarni. Szczerze, nie mam pojęcia czy małe dzieci mogą jeść lody, ale nawet jeśli nie to od razu nic jej się nie stanie. 
Po kilkunastu minutach byliśmy na miejscu. Zamówiłem lody dla małej oraz siebie. 
Szczerze powiedziawszy nie wiedziałem, że to będzie takie trudne. Mała zamiast jeść normalnie jak człowiek, zaczęła się brudzić oraz wszystko dookoła. Chcąc nie chcąc musiałem jej pomóc. Wreszcie po męczącej wizycie w lodziarni udaliśmy się do domu. Victoria zmęczona zasnęła w natychmiastowym tempie, więc będę miał troszkę czasu dla siebie. 
Położyłem małą do łóżeczka, a sam zadzwoniłem do Marco. Nudziło mi się więc zaprosiłem go do siebie na piwo. 
- Zanim przyjedzie posprzątam tu troszkę.- pomyślałem i wziąłem się za sprzątanie. Nie zważając na nic włączyłem odkurzacz i zacząłem odkurzać salon podśpiewując sobie pod nosem. Tak mnie wciągnęło to odkurzanie, że postanowiłem odkurzyć cały dół, począwszy od kuchni. Po kilkunastu minutach z transu wyrwała mnie sylwetka Marco która coś do mnie mówiła. 
- Czego wrzeszczysz?
- Jestem tu dobre pięć minut. Ty sobie jakby nigdy nic odkurzasz, a na górze Twoje dziecko się drze pacanie.- nakrzyczał na mnie.
- Pewnie przez Ciebie się obudziła. Nie krzycz tak, może jeszcze zaśnie. 
- Przeze mnie? Bo to ja hałasuję odkurzaczem tak, że słychać mnie na drugim końcu osiedla. Na co czekasz. Idź do niej, bo jeszcze coś dziecko sobie zrobi. 
- No dobra dobra już idę, ale weź zrób jej mleko ok?
- Ok.
Poszedłem na górę i widok który zastałem przyprawił mnie o zawał serca. Victoria leżała na podłodze obok łóżeczka, jak mniemam wypadła z niego. Nie ruszała się, tylko płakała. 
- Marco!- wrzasnąłem jak najgłośniej się dało, szybko biorąc małą na ręce, tak aby nic nie uszkodzić. 
- Czego się tak drzesz? O w mordę, co Ty temu dziecku zrobiłeś? 
- Ona chyba wypadła z łóżeczka.- odpowiedziałem.
- Boże, człowieku, jaki Ty jesteś głupi. Przecież nic jej się nie stało.Zwyczajnie wyszła z tego łóżeczka. Jakbyś nie zauważył to ona umie chodzić pacanie. Victoria chodź do wujaszka.- wyciągnął do niej ręce, ta jakby nigdy nic podeszła do niego i wtuliła się. 
Ja nic nie mówiąc zszedłem na dół, przygotowałem dla małej mleko i pozwoliłem mojemu przyjacielowi nakarmić małą. Ja w tym czasie zadzwoniłem do mamy, aby przyjechała zająć się Victorią. Miałem zamiar iść dzisiaj na imprezę jak za dawnych czasów. Na szczęście mama się zgodziła, więc zaprosiłem jeszcze kilku i przyjaciół i tak ośmioosobową grupą mieliśmy się wybrać do naszego ulubionego klubu. 
Poinformowałem o tym Reus'a i bez problemu się zgodził. Kiedy przyjechała mama zacząłem się szykować. Wziąłem kąpiel, ubrałem się, ułożyłem włosy i stwierdziłem, że wyglądam całkiem nieźle. 
- No to ja się będę już zbierał.- powiadomiłem mamę. 
- Tylko uważaj na siebie synku i pamiętaj. Masz córeczkę i narzeczoną w ciąży. Żebyś przypadkiem tego nie stracił.- ostrzegła mnie.
- Przecież wiem mamuś. Dobra lecę, bo już taksówka jest.- pocałowałem ją w policzek i wyszedłem z domu.
Po dwudziestu minutach byłem już pod klubem, gdzie czekali już wszyscy znajomi. Zapłaciłem taksówkarzowi i wyszedłem z auta. Przywitałem się ze wszystkimi i razem weszliśmy do środka. Jak zwykle o tej porze było dużo ludzi, że nawet nie można było się dostać do baru. Zasiedliśmy w loży którą wynajął Robert, by po chwili rozkoszować się pysznymi drinkami. Panowie jak to panowie do klubu idą tylko po to, aby poderwać jakąś ładną dziewczynę, oczywiście większość z nich liczy na coś więcej i niestety często ich pragnienia się spełniają. Niestety w tych czasach mało jest porządnych dziewczyn. 
Z moich zamyśleń wyrwała mnie prześliczna brunetka kładąca dłoń na moim ramieniu. Nie chciałem być niemiły, ale musiałem jej dać do zrozumienia, że nie podoba mi się jej zachowanie, więc delikatnie strąciłem jej dłoń, no co ta tylko się uśmiechnęła i przywitała się. 
- Hannah jestem. Miło mi.- wyciągnęła rękę w moją stronę.
- Mario, mnie również.- uścisnąłem jej dłoń. 
I od tej pory rozmowa się sama potoczyła. Dowiedziałem się, że Hannah jest początkującą modelką i, że szuka jakiejś stałej pracy w Dortmundzie, a tak naprawdę pochodzi z Ukrainy. Było ich jeszcze więcej, ale niestety przez alkohol który co chwilę donosiła zapominałem niektóre momenty. Jednak w pewnym momencie poprosiłem ją na parkiet. Tańczyliśmy w rytm muzyki kiedy nie mam pojęcia jak moja ręka powędrowała na jej pośladki. Widać, że jej się to spodobało, więc pozwoliłem sobie na więcej i pocałowałem ją namiętnie. Nie mam pojęcia co we mnie wstąpiło, ale nie mogłem, a nawet nie chciałem przestać. Delikatnie włożyłem jej ręce pod koszulkę nadal całując. Potem udaliśmy się do pobliskiego hotelu i dalej...nic nie pamiętam. 

Obudziłem się rano, w miejscu zupełnie mi obcym obok zupełnie obcej kobiety i to w dodatku całkiem nagi. Zauważyłem, że brunetka jeszcze śpi więc szybko się ubrałem i poszedłem do domu. Po przyjściu wziąłem szybki prysznic. Chciałbym, aby to wszystko okazało się tylko głupim snem. Nie wierzę, że mogłem coś takiego zrobić. 

- Jestem zwykłym skurwysynem.- krzyknąłem sam do siebie w wyniku czego usłyszałem płacz Victorii. Poszedłem do jej pokoiku i wziąłem ją na ręce. Momentalnie się uspokoiła. 
- Kocham Cię maleńka.- powiedziałem cicho, na co mała posłała mi swój uśmiech i wtuliła się we
 mnie.




***

Wiem, przepraszam. Kompletnie zawaliłam, ale jakoś ostatnio nie potrafię nic sensownego naskrobać. Przepraszam za to coś u góry. Mam nadzieję, że mi wybaczycie, ale doskwiera mi cholerny brak weny.

Ps. Chciałabym polecić wam fantastycznego bloga. Czytajcie, przede wszystkim komentujcie bo jest co. http://dortmundczycy.blogspot.com/. Bardzo proszę jeszcze raz, komentujcie!
Dziękuje i pozdrawiam :* 


piątek, 22 listopada 2013

Rozdział 34



~Największym szczęściem jest dziecko. Może stu inżynierów postawić tysiące kombinatów fabrycznych, ale żadna z tych budowli nie ma w sobie życia wiecznego.~





Wstałem niechętnie rano około dziewiątej. Niestety zaczęliśmy już treningi i opuszczenie choćby jednego skutkowałoby wyrzuceniem z pierwszego składu. Moje dziewczyny jeszcze smacznie spały, więc musiałem być cicho, aby ich nie obudzić. 
Oczywiście jak to rano wykonałem poranną toaletę, zjadłem śniadanie które zrobiłem też dla Martyny. W jakiś sposób chociaż postaram się ją odciążyć. Teraz w tym stanie powinna dużo odpoczywać. Może i jestem troszkę przewrażliwiony, ale martwię się o nią, tym bardziej, że ma jeszcze małą na głowie. 
Do treningu zostało mi jeszcze niespełna czterdzieści pięć minut więc wziąłem gazetę, usiadłem na kanapie i począłem ją czytać. Po około dziesięciu minutach na dół zeszła zaspana Martyna. 
- Cześć kochanie.- powiedziałem nie odrywając wzroku od gazety. 
- No hej.- odpowiedziała przeciągając się. 
- Na stole jest śniadanie i także jedzenie dla małej, a i jeszcze zrobiłem Ci herbatę leży na szafce, tylko wypij póki jest ciepła.
- Oj kochany jesteś.- posłała uśmiech w moją stronę. 
- Oj tam od razu kochany. Po prostu muszę dbać o moja ciężarną narzeczoną.- przytuliłem ją.- W takim razie lecę na trening. Pa. I pamiętaj żadnych kaw i tego typu rzeczy. Musisz się zdrowo odżywiać. 
- No ok. Leć już.- zaśmiała się. 
- Kocham cię.- pocałowałem ją przelotnie w policzek i wyszedłem z domu.


Dzisiaj wyjątkowo pierwszy byłem na stadionie. Nawet trener nie zaszczycił jeszcze swoją obecnością. No, ale nie dziwie się, trening miał się zacząć o 10.00, a jest 9.35, a nikt raczej nie przyjeżdża przed czasem, ba, często drużyna jest w komplecie kilkadziesiąt minut po czasie. Przebrałem się w strój treningowy i wyszedłem na murawę. Bardzo lubię takie momenty, gdzie jestem tylko ja i piłka. Chociaż wtedy mogę na moment się odstresować i zapomnieć na jakiś czas o wszystkich problemach które mnie trapią.
Niestety sielanka ni trwała długo, bo już o piętnastu minutach przyjechał Kuba i Piszczek. Tuż za nimi Robert, a potem już reszta drużyny. Oczywiście na końcu przyjechał Reus, który spóźnił się o całe dwadzieścia minut, lecz trener i tym razem przymknął na niego oko.  Jak zwykle zaczęliśmy od ćwiczeń, potem rozegraliśmy pomiędzy sobą mecz i tak minęły trzy godziny. Zmęczeni udaliśmy się do szatni i pędem pod prysznic. 
- A wiecie co muszę wam coś powiedzieć.- krzyknąłem.- Zostanę ojcem.- powiedziałem z radością.
- Przecież już jesteś.- odpowiedział Kevin.
- Kevin, idioto, ale po raz drugi.- upomniał do Marco.
- Aaaa. Teraz rozumiem. No to gratulacje stary. 
- Dzięki.- odparłem z uśmiechem.
- Ale wiesz co, jak będziesz się w takim szybkim tempie mnożył to musisz kupić większy dom.- palnął i stąd ni zowąd Hummels.
- A co zazdrościsz?
- Oczywiście. Przecież Ty sam jesteś duże dziecko i potrzebujesz opieki. Najlepiej naszej i to w jakimś dobrym klubie. Mam nadzieję, że chociaż nam drinka postawisz na tego typu okazję, godną do świętowania.- powiedział szczęśliwy Mats.
- Oczywiście, że tak. To o której idziemy?
- Proponuję siedemnastą. Ni to za wcześnie, ni za późno, pora idealna.- zaproponował Kevin. 
- Mnie pasuje, a wam?- zapytałem.
- Nam też.- odpowiedzieli wszyscy chórem.
- A więc o siedemnastej, przed tym klubem niedaleko domu Reus'a.  


Dzisiaj postanowiłam zrobić sobie dzień lenistwa i wreszcie zadbać o siebie. Razem z Cathy i Lisą umówiłyśmy się do kosmetyczki oraz na mały zabieg odprężający w SPA. Miałam tylko nadzieję, że Mario nie ma żadnych planów i zostanie z Victorią, ale co tam i tak nie będzie miał wyjścia.
- Cześć skarbie.- usłyszałam kroki w korytarzu.
- Hej młody. W kuchni jestem jak coś.
- Tylko nie młody, stara.- pocałował mnie w policzek. 
- Nie przeginaj.- pokiwałam mu palcem.- Siadaj do stołu. Zaraz podam Ci obiad. 
- A co jest dobrego?
- Risotto szpinakowe.- odpowiedziałam stawiając mu talerz przed nosem.
- Boże, musisz?
- Nie jojcz tylko jedz. Sam kazałeś mi się zdrowo odżywiać, a skoro ja to i Ty. Smacznego.- odparłam z uśmiechem.
- Nie dziękuję.- odpowiedział i zaczął jeść. 
- A właśnie, muszę Ci o czymś powiedzieć. Dzisiaj po południu wychodzę z dziewczynami i proszę Cię, abyś został z Victorią. 
- Ale jak to? Gdzie wychodzisz?
- No do SPA. Sam przecież mówiłeś, że mam o siebie dbać.
- Ale ja już miałem na dzisiaj plany. Chcieliśmy iść z chłopakami do klubu. 
- Oj, przykro. No to niech wpadną tutaj, pod warunkiem, że będziesz pilnował małej.
- Naprawdę? Mogą?
- No oczywiście. Nie martw się, nie jestem taka straszna na jaką wyglądam.
- Jesteś najukochańszą dziewczyna pod słońcem.
- Wiem.- zaśmiałam się i poszłam się przebrać.


Dochodziła już siedemnasta. Martyna już dawno poszła. Wszyscy powoli zaczęli się schodzić. 
- Tylko pamiętaj. Nie płacz, nie krzycz i nie obśliń znowu wujcia Kevina, jasne?- tłumaczyłem Victorii jak ma postępować, lecz ona tylko głupio się uśmiechała. Coś czuje, że da nam dzisiaj popalić. 
Pierwszy przyszedł Marco. Poprosiłem go, aby porozstawił w salonie przekąski które zrobiła moja ukochana. Ja natomiast w tym czasie karmiłem Victorię jakąś kaszką, papką czy cokolwiek to tam jest, w każdym bądź razie niesmaczne. 
- Patrz mała. Wujek Marco idzie do Ciebie.- powiedziałem do małej za co z zamian opluła mnie tą swoją papką. 
- No super, muszę się jeszcze przebrać.- mruknąłem do siebie.- Marco, przypilnuj małej.
- O stary, Ty sobie z jednym dzieckiem nie radzisz, a co będzie jak pojawi się drugie.
- Milcz.- uciszyłem go i poszedłem na górę.
Po ponad dziesięciu minutach wróciłem i widok który zastałem ucieszył mnie niezmiernie. Moja kochana córeczka wesoło dreptała sobie po salonie przy asyście swojego ulubionego wujka podśpiewując pod noskiem po swojemu jakąś piosenkę. 
- Nie wierzę.- krzyknąłem.- Ona chodzi. Jak Ty to zrobiłeś geniuszu?
- Wiesz, ma się to podejście do dzieci.- odparł dumnie.
- Ej, a gdzie ona teraz jest?
- Pewnie gdzieś poszła.
- Boże, same problemy.- mruknąłem sam do siebie i tak zaczęliśmy poszukiwania małej Victorii. Powoli schodzili się kolejni goście i kolejni i wreszcie byli już wszyscy, a małej jak nie ma tak nie ma. Spanikowany nie wiedziałem co robić, wreszcie Nuri wpadł na pomysł, aby poszukać jej w szafach. Mówił, że jego mały synek często tam się chowa. I bingo! Mała była w szafie na korytarzu. Spała. Wreszcie mogliśmy zacząć imprezę, ale Victorii nie spuszczałem z oczu, więc zbytnio nie piłem. 
- A więc wypijmy za nienarodzone dziecko które zmajstrował nasz tu oto obecny przyjaciel.- krzyknął Mats który miał już dosyć zresztą jak każdy, nawet ja. 
Mała spała na górze, a więc pozwoliłem sobie na więcej. Impreza trwała. 
- Mario, Mario gdzie masz miskę?- to jedyne co pamiętam.

- Hej. Wstawaj śpiochu.- poczułem jak ktoś mną potrząsa. Chciałem otworzyć oczy, ale ogromny ból głowy uniemożliwił mi to.
- Kto mnie budzi?- spytałem ledwo żywy.
- Tata.- usłyszałem dziki pisk.
- O Boże.- zdążyłem wypowiedzieć te słowa i poczułem jak jakieś małe łapki miziają mnie po twarzy i po włosach.- Victoria, na litość boską, zejdź z taty.- jęknąłem. 
- Nie trzeba było tyle pić. Chodź do mamusi, tatuś jest chory.- sytuację uratowała moja ukochana. Postanowiłem zwlec się z kanapy i poczłapałem do kuchni. 
- Hej.- usiadłem na krześle. 
- Hej, hej. Ja to się czuje jak nowo narodzona po wczorajszym dniu, a Ty? Szkoda gadać. Masz tabletkę i wodę. Dzwoniłam już do Kloppa i powiedziałam, że złapałeś jakąś grypę i nie pojawisz się na treningu. 
- Skarb nie kobieta.- mruknąłem pod nosem.- Kocham Cię.- uśmiechnąłem się lekko.



***

A więc kolejny rozdział oddaję w wasze ręce. Osobiście nie jestem zadowolona z niego bo troszkę nudny, ale ostateczną ocenę zostawiam wam. Liczę na wasze komentarze.
Pozdrawiam :*






niedziela, 10 listopada 2013

Rozdział 33


~Kilka miesięcy później~



Wszystko poszło po naszej myśli. Po dwóch rozprawach sądowych sąd uznał, iż najlepszym rozwiązaniem jest to, że Victoria zostanie z nami. Niezmiernie się z tego faktu ucieszyliśmy, oczywiście finałem tego była huczna impreza na której Mario niestety, ale złamał sobie nogę. Biedaczek był pijany jak messerschmitt. No, ale nie dziwie mu się, taka okazja do świętowania nieczęsto się zdarza, a dziś z kolei świętujemy kolejną uroczystość. Czternastego sierpnia- moje dwudzieste pierwsze urodziny Strasznie szybko to zleciało. W Dortmundzie jestem już dwa lata. Przez ten czas nauczyłam się być matką, oraz co najważniejsze zostałam narzeczoną jednego z najlepszych piłkarzy niemieckich. 
Na całą imprezę zaprosiliśmy rodziców moich, oraz jego, najbliższych znajomych, miała nawet przyjechać Oliwia, ale mówiła, że to nic pewnego. Wynajęliśmy mała, kameralną restaurację na obrzeżach Dortmundu. Oczywiście nie byłam za tym, aby taką drobną uroczystość świętować tak hucznie, ale Mario się uparł i chcąc nie chcąc musiałam mu ulec. 

- Jesteś już gotowa?- krzyczał z salonu zniecierpliwiony Mario z ubraną już Victorią.
- Jeszcze chwilka. O już jestem. I jak wyglądam?- zapytałam szczęśliwa.
- Bardzo ładnie, ale wiesz, mogłaś tak bardziej oficjalnie. Ten strój jest dobry na spotkanie z przyjaciółmi. 
- No, a co to jest?! Wydaje mi się, że właśnie spotkanie z przyjaciółmi idioto. 
- Nie denerwuj się, chodzi mi o to, że po prostu mogłaś ubrać szpilki chociażby. 
- Jak chcesz tak narzekać, to sam sobie tam idź, beze mnie. Proste.- skrzyżowałam ręce i usiadłam na fotelu. 
- Oj misiu, no nie gniewaj się. 
- Jak to się nie gniewaj? Mam dosyć, co chwilę się mnie czepiasz. Czasami o byle gówno.
- No już spokojnie, chodź, jedziemy bo wszyscy już czekają. 

Droga zajęła nam niecałe pół godziny, zapewne byłoby szybciej, gdyby nie korki. Była dziewiętnasta, ale były one nadal ogromne. Dojechaliśmy na miejsce, zaczęła się zabawa, wszyscy byli szczęśliwi. Żyć nie umierać po prostu. Lecz dla mnie nie był to zbyt szczęśliwy dzień. Wiadomo, że powodem była ta kłótnia przed wyjazdem, ponieważ takie kłótnie zdarzają się coraz częściej. Czuję się jak w starym małżeństwie z co najmniej dwudziestoletnim stażem. Czasami mam ochotę się spakować i wyjechać najlepiej do Polski i nigdy nie wrócić. Wiem, że każde pary mają swoje wzloty i upadki, ale bez przesady.
- Coś się stało?- zapytała Agata Błaszczykowska i usiadła naprzeciwko mnie.
- Nie, a dlaczego pytasz?- wymusiłam uśmiech.
- Siedzisz już chyba z godzinę i tępo patrzysz się w jedno miejsce, stąd te przypuszczenia.- odparła.
- Po prostu troszkę źle się czuje.- skłamałam.
- Na pewno? Mnie się wydaje, że to coś innego Cię trapi.- dociekała.
- Nie, wszystko jest ok. Victoria śpi?- próbowałam zmienić temat.
- Tak. Może powiesz co się stało. 
- Możemy wyjść na zewnątrz? 
- Jasne.

Chwyciłam torebkę i udałam się za Agatą. Kiedy byłyśmy już na świeżym powietrzu powoli wyjęłam z torebki paczkę papierosów i odpaliłam jednego zaciągając się dymem.
- Od kiedy Ty palisz?
- Od kiedy moje problemy sięgnęły zenitu. 
- Wiedziałam, że jednak coś się stało. No mów, na pewno Ci ulży. 
- Mam już tego dosyć.- powiedziałam kolejny raz się zaciągając.
- Nie bardzo rozumiem.
- Wszystko się sypie. Nasz związek to już tylko przyzwyczajenie. Ciągła monotonia. 
- No wiesz przy dziecku często tak jest.- oznajmiła Agata nie rozumiejąc co mam na myśli.
- Tu nie chodzi o małą. Ją kocham jak własną córeczkę. Chodzi o Mario. Cały czas się kłócimy, znaczy on bo ja już nawet nic nie mówię, boję się, że mógłby podnieść na mnie rękę. Już raz to się zdarzyło. W przypływie emocji otrzymałam siarczyste uderzenie w policzek. Co prawda żałował tego, ale ja do tej pory mu nie wybaczyłam. Mam już tego dosyć rozumiesz?- podniosłam głos i wybuchnęłam płaczem. 
- Spokojnie. Już nie płacz.- przytuliła mnie.- Nie wierzę  po prostu w to co mówisz. Przecież to taki spokojny chłopak, wydawałoby się, że kocha Cię nad życie. 
- A widzisz jednak nie. I do tego doszedł jeszcze jeden problem i to nie mały. Jestem w trzecim tygodniu ciąży. Nie mam zielonego pojęcia co mam zrobić. 
- W tej sytuacji nawet nie wiem czy mam Ci pogratulować. Może przeprowadź się na jakiś czas do nas? Sytuacja się uspokoi i będziesz mogła wrócić, a tym bardziej w tym stanie nie powinnaś narażać się na stres. 
- Nie zostawię Victorii no i kocham go.- powiedziałam stanowczo.
- W takim razie musisz mu powiedzieć o ciąży. 
- Tak myślisz?
- Tak, właśnie tak myślę, a teraz wyrzuć tą fajkę bo trujesz to maleństwo.- wskazała na mój brzuch.
Mimowolnie się uśmiechnęłam i weszłyśmy do środka. Ja jako osoba niepijąca musiałam wszystkich odwieźć do domu. Najpierw wszystkich znajomych, a potem rodziców i Mario.


Na drugi dzień zanim wszyscy zwlekli się z łóżka było już południe. W potwornych nastrojach ze strasznym bólem głowy przechadzali się bezcelowo po mieszkaniu. Nawet moja mama która rzadko piję tym razem dała sobie upust i troszkę przesadziła z alkoholem. Wszystkim podałam tabletki przeciwbólowe oraz po butelce wody mineralnej która zniknęła w ułamku sekundy. Leczyłam ich domowymi sposobami, a mianowicie domowym rosołkiem i już o godzinie czternastej wszyscy byli jak nowo narodzeni. 
Postanowiłam zrobić obiad, a przy nim oznajmić wszystkim, że jestem w stanie błogosławionym. Po skończonym posiłku wstałam od stołu i zaczęłam swoją przemowę.
- A więc moi drodzy tutaj zebrani.- chciałam zacząć tak oficjalnie.- Muszę wam coś powiedzieć.
- Coś się stało córeczko?- zapytała z niepokojem mama.
- Właściwie to nic, a może jednak.- spojrzałam na Mario.- Chciałam wam powiedzieć, że jestem w trzecim tygodni ciąży.- odparłam jednym tchem i czekałam na reakcję reszty.
Rodzice niemniej zdziwieni tym faktem, jednak również ucieszeni zaczęli mi gratulować, tak samo moi przyszli teściowie. 
- Dlaczego nic mi wcześniej nie powiedziałaś?
- Chciałam Ci zrobić niespodziankę.- uśmiechnęłam się szeroko.
- No i zrobiłaś. Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.- przytulił mnie.

Dochodziła godzina dwudziesta druga. Rodzice Mario już dawno pojechali do domu, natomiast moi rodzice już od godziny siedzieli w samolocie. Victoria spała, a my siedzieliśmy przy kominku rozkoszując się swoją obecnością. 
- Mam coś dla Ciebie.
- Co takiego? 
- Poczekaj momencik.- szybko pobiegłam do kuchni i z szuflady wyjęłam dość dużą białą kopertę. Wróciłam i podałam ją mojemu ukochanemu.
- Co to jest?- zapytał z ciekawością.
- Otwórz to zobaczysz.
W środku znajdowało się pierwsze zdjęcie USG naszego maluszka.
- Prawie nic nie widać, ale czuje, że to będzie chłopczyk. Nasz kochany synuś.
- Ja wolę kolejną dziewczynkę.- zaśmiałam się.
- Nie. Musi być chłopczyk. Mój pierworodny syn.- odparł dumnie.- Kocham Cię i to maleństwo też, najbardziej na świecie. 
- Też Cię kochamy. 

Cieszyłam się chwilą, lecz nie miałam pojęcia, że szczęśliwa sielanka niedługo się skończy.



***

Po dość długiej przerwie dodaje nowy rozdział, ale to dlatego, iż jest mi niezmiernie przykro, że nie komentujecie. Liczba wyświetleń cały czas wzrasta, a komentarzy mało. Chciałabym pisać z myślą, że komuś się to podoba co piszę, a tak moje marzenie spala się na panewce. Proszę was komentujcie. Daje mi to siłę to pisania. Nie będę przecież pisała dla siebie.

poniedziałek, 14 października 2013

Rozdział 32



[...] Przyjechałam po Vicktorię.


 Z punktu widzenia Mario


- Chyba się przesłyszałem. Możesz powtórzyć?
- Przyjechałam po Vicktorię.- odparła pewna siebie.
- Żartujesz prawda?
- A wyglądam jakbym żartowała?- zapytała z sarkazmem.
- Wiesz co, może wejdź do środka, porozmawiamy na spokojnie.- zarządziłem.
- Dobrze.- przytaknęła i weszła do środka. 
- A więc od początku. Przyjechałaś tu po to, aby bez żadnych skrupułów zabrać mi Vicktorię tak?
- Nie do końca. Nie chcę Ci jej zabrać, ale chcę aby mieszkała ze mną.- odparła zdecydowanie.
- I uważasz, że tak łatwo Ci ją oddam? Przecież nie chciałaś się nią zajmować. Mam Ci pokazać list który napisałaś? Bo chyba o nim zapomniałaś.
- Popełniłam błąd i teraz to zrozumiałam...
- Stanowczo za późno to zrozumiałaś.- nie pozwoliłem jej dokończyć. 
- Myśl sobie co chcesz, zabieram dziś Vicktorię i koniec.- udała się do kuchni po małą, lecz w porę zagrodziłem jej drogę. 
- Chyba za dużo sobie wyobrażasz. Co Ty sobie myślisz? Że przyjedziesz nagle, zarządzisz, że w tym momencie chcesz, aby mała była przy Tobie, a za kilka miesięcy ją oddasz. Dziecko to nie zabawka moja droga, a tym bardziej moje dziecko. Wybacz, ale kocham ją nad życie i nigdy nie pozwolę na to, aby trafiła ona w Twoje ręce. jesteś skrajnie nieodpowiedzialna i już nie raz się o tym przekonałem, więc skończ i po prostu wyjdź. 
- Chyba nie myślisz...
- Powiedziałem skończ.- znów jej przerwałem. 
- Chyba, że możemy to załatwić inaczej.- uśmiechnęła się, mrużąc lekko oczy.
- Co masz na myśli?
- Vicktoria cały czas będzie przy Tobie, ale pod jednym warunkiem. Wrócisz do mnie.
- Słucham?- zapytałem zaskoczony, a jednocześnie zirytowany tą całą sytuacją.
- To co słyszałeś, wrócisz do mnie, a Vicktoria na zawsze będzie z Tobą. 

Nie miałem pojęcia co mam jej powiedzieć. Kochałem swoją córeczkę najbardziej na świecie, za nic w świecie nie chciałbym jej stracić, ale jest jeszcze Martyna, którą również bardzo kocham. Spojrzałem na nią. Jej wzrok był pełen żalu i bólu, pewnie już spodziewała się najgorszego, ale nie tym razem. 

- Teraz uważnie mnie posłuchaj.- zwróciłem się do Elizabeth.- Twoja propozycja jest śmieszna i dobrze wiesz, że nigdy na nią nie przystanę. Jakbyś nie zauważyła mam narzeczoną i nie mam zamiaru jej stracić po raz kolejny i to znowu przez Ciebie, a więc zobaczymy się w sądzie, nie będziesz ze mną pogrywała w taki sposób tym bardziej, ze chodzi tu o dobro dziecka. Wszystko sobie wyjaśniliśmy, więc żegnam.- wskazałem jej drzwi, po czym ta zrezygnowana wyszła z mieszkania.
Zadowolony z siebie podszedłem do mojej narzeczonej i mocno ją przytuliłem.
- Powiem szczerze, że nie spodziewałam się tego po Tobie.- pocałowała mnie w policzek. 
- Nie mógłbym Cię po raz kolejny stracić.- pocałowałem ją w usta.
- Tylko wiesz, że ona tego tak nie zostawi. Wydaje mi się, że jest nieobliczalna.
- Spokojnie, wynajmę najlepszego adwokata, zrobię wszystko, aby Vicktoria została z nami.
- To dobrze. Kocham was.- odparła i przytuliła się.
- Wiesz co mam pomysł. Spędźmy dzisiejszy dzień razem, ale tylko we dwoje. Jest styczeń, moglibyśmy pójść na przykład na lodowisko. Co Ty na to?
- Po pierwsze z moją jazdą na łyżwach nie jest najlepiej, a po drugie z kim zostawimy Vicktorię?
 - Zawieziemy ją do moich rodziców. Na pewno się zgodzą, w sumie zaraz do nich zadzwonię.- chwyciłem telefon
- I jak?- zapytała po chwili.
- Zgodzili się. Także w każdej chwili możemy zawieźć do nich małą.- odparłem entuzjastycznie. 
- To się cieszę. W takim razie idę ubrać małą i przygotować jakieś rzeczy na zmianę.
- Tylko nie zapakuj jej pół garderoby.- krzyknąłem kiedy była już na schodach.
- No już nie przesadzaj.- zaśmiała się. 


Z punktu widzenia Martyny

Mario miał doskonały pomysł, aby spędzić ten dzień tylko we dwoje, ale czemu akurat na lodowisku. Mam złe wspomnienia z tym miejscem, jeszcze z dzieciństwa. Głupio mi było mu odmówić, no i nie chciałam robić jemu przykrości więc się zgodziłam. Coś czuję, że sama wydaje się na śmierć. 
Postanowiłam przebrać Vicktorię. Kiedy była już ubrana, spakowałam jej kilka rzeczy natomiast potem zeszłyśmy na dół gdzie czekał już na nas zniecierpliwiony tatuś.
- Dłużej się nie dało?- zapytał z sarkazmem.
- Nie przesadzaj. Potrzymaj ją na chwilę. Muszę ubrać jej jeszcze kurteczkę.
- Ja kiedyś z Tobą zwariuję.
- Też Cię kocham. A Ty spakowałeś wszystko? Mleko, pieluszki, deserki, kaszkę. Wszystko jest? 
- Tak szefowo.- zasalutował.
- A butelki?
- Też są i na dodatek wszystko jest już w samochodzie. Możemy już jechać?- zapytał zniecierpliwiony.
- Dobrze, już jedziemy.

Po niecałych trzydziestu minutach byliśmy na miejscu, oddaliśmy Vicktorię w ręce rodziców Mario, a sami ruszyliśmy ponownie do domu.
- Wiesz kochanie, ja nie bardzo potrafię jeździć na łyżwach.- zaczęłam niepewnie.
- Spokojnie, nauczę Cię.- odparł.
- Być może, ale wiesz, nie wiem czy dasz radę.- owijałam w bawełnę.
- Zaraz zaraz. Już wiem o co Ci chodzi, najzwyczajniej w świecie boisz się.- zaśmiał się.
- Nieprawda.- wyrzekałam się.
- Prawda.- naśmiewał się.- Nie martw się ze mną nic złego Ci się nie stanie.
- Ta. Chciałabym w to uwierzyć, ale jakoś Twoje słowa nie bardzo mnie przekonują.

Przez resztę drogi nie odzywaliśmy się do siebie. Przed oczyma miałam cały czas wspomnienie z dzieciństwa. Miałam może z sześć lat, kiedy niefortunnie uderzyłam o lód i wybiłam sobie jedynki. Wiem, że to troszkę śmieszne, ale nie uśmiecha mi się po raz kolejny stracić ząbków. 

- Jesteśmy na miejscu.- z zamyśleń wyrwał mnie głos ukochanego. 
Niechętnie wstałam z miejsca pasażera i wolnym ruchem poszłam do domu się przebrać.
Gotowa zeszłam na dół i ruszyłam do samochodu. Znów całą drogę przejechaliśmy w ciszy. Dopiero na miejscu odezwał się Mario.
- Wysiadaj księżniczko. Nie martw się nic złego Ci się nie stanie. Masz w końcu przy sobie prawdziwego mężczyznę.- wypiął dumnie pierś.
- Tym bardziej powinnam uciekać.
- Ej, ranisz. Foch.
- Teraz zamiast mężczyzny jesteś dzieckiem. No już, chodźmy. Chcę mieć to za sobą. 

Powiem szczerze, że na początku jazda szła mi nieźle zwłaszcza biorąc pod uwagę to, iż dawno nie jeździłam, ale kiedy tylko puściłam się ramienia mojego ukochanego wszystko zaczęło się psuć. Upadkom nie było końca, nawet nie chcę wiedzieć ile siniaków sobie narobiłam.
- Dobra, ja chcę już do domu. Mam już dosyć.- zawyłam. 
- Wyglądasz strasznie, więc chyba masz rację, jedźmy już do domu. 
Po przyjeździe natychmiast wzięłam długą kąpiel, aby trochę zrelaksować moje obolałe ciało. W samym ręczniku udałam się do sypialni w celu ubrania się. Kiedy tylko weszłam do pomieszczenia, natychmiast za mną pojawił się Mario.
- I co teraz robimy?- wymruczał. 
- Nie wiem jak ty, ale ja mam ochotę na gorącą czekoladę, wiec zejdź mi z drogi bo muszę się ubrać.- odparłam.
- No ok. To ja zrobię, a potem Ty do mnie przyjdź.- wyszedł.

A więc ubrałam się i zeszłam na dół. Tam czekał na mnie mój ukochany z gorącą czekoladą. Podszedł do mnie i mnie przytulił. Resztę wieczoru spędziliśmy przy kominku pijac czekoladę oraz rozkoszując się swoją obecnością.


***

Bardzo was przepraszam, że tak późno dodaję, ale na penwo same rozumiecie, szkoła i te sprawy. 

Chciałabym również poruszyć niezbyt przyjemny dla mnie temat, a mianowicie myślę o zawieszeniu bloga. Coraz mniej czasu mam na pisanie, ubyło też komentarzy, a więc będę zmuszona go zawiesić.


Uwielbiam go <3 nawet z tym okropnym zarostem -,- :D