~Największym szczęściem jest dziecko. Może stu inżynierów postawić tysiące kombinatów fabrycznych, ale żadna z tych budowli nie ma w sobie życia wiecznego.~
Wstałem niechętnie rano około dziewiątej. Niestety zaczęliśmy już treningi
i opuszczenie choćby jednego skutkowałoby wyrzuceniem z pierwszego składu. Moje
dziewczyny jeszcze smacznie spały, więc musiałem być cicho, aby ich nie
obudzić.
Oczywiście jak to rano wykonałem poranną toaletę, zjadłem śniadanie które
zrobiłem też dla Martyny. W jakiś sposób chociaż postaram się ją odciążyć.
Teraz w tym stanie powinna dużo odpoczywać. Może i jestem troszkę
przewrażliwiony, ale martwię się o nią, tym bardziej, że ma jeszcze małą na
głowie.
Do treningu zostało mi jeszcze niespełna czterdzieści pięć minut więc
wziąłem gazetę, usiadłem na kanapie i począłem ją czytać. Po około dziesięciu
minutach na dół zeszła zaspana Martyna.
- Cześć kochanie.- powiedziałem nie odrywając wzroku od gazety.
- No hej.- odpowiedziała przeciągając się.
- Na stole jest śniadanie i także jedzenie dla małej, a i jeszcze zrobiłem
Ci herbatę leży na szafce, tylko wypij póki jest ciepła.
- Oj kochany jesteś.- posłała uśmiech w moją stronę.
- Oj tam od razu kochany. Po prostu muszę dbać o moja ciężarną narzeczoną.-
przytuliłem ją.- W takim razie lecę na trening. Pa. I pamiętaj żadnych kaw i
tego typu rzeczy. Musisz się zdrowo odżywiać.
- No ok. Leć już.- zaśmiała się.
- Kocham cię.- pocałowałem ją przelotnie w policzek i wyszedłem z domu.
Dzisiaj wyjątkowo pierwszy byłem na stadionie. Nawet trener nie zaszczycił
jeszcze swoją obecnością. No, ale nie dziwie się, trening miał się zacząć o
10.00, a jest 9.35, a nikt raczej nie przyjeżdża przed czasem, ba, często
drużyna jest w komplecie kilkadziesiąt minut po czasie. Przebrałem się w strój
treningowy i wyszedłem na murawę. Bardzo lubię takie momenty, gdzie jestem
tylko ja i piłka. Chociaż wtedy mogę na moment się odstresować i zapomnieć na
jakiś czas o wszystkich problemach które mnie trapią.
Niestety sielanka ni trwała długo, bo już o piętnastu minutach przyjechał
Kuba i Piszczek. Tuż za nimi Robert, a potem już reszta drużyny. Oczywiście na
końcu przyjechał Reus, który spóźnił się o całe dwadzieścia minut, lecz trener
i tym razem przymknął na niego oko. Jak zwykle zaczęliśmy od ćwiczeń,
potem rozegraliśmy pomiędzy sobą mecz i tak minęły trzy godziny. Zmęczeni
udaliśmy się do szatni i pędem pod prysznic.
- A wiecie co muszę wam coś powiedzieć.- krzyknąłem.- Zostanę ojcem.-
powiedziałem z radością.
- Przecież już jesteś.- odpowiedział Kevin.
- Kevin, idioto, ale po raz drugi.- upomniał do Marco.
- Aaaa. Teraz rozumiem. No to gratulacje stary.
- Dzięki.- odparłem z uśmiechem.
- Ale wiesz co, jak będziesz się w takim szybkim tempie mnożył to musisz
kupić większy dom.- palnął i stąd ni zowąd Hummels.
- A co zazdrościsz?
- Oczywiście. Przecież Ty sam jesteś duże dziecko i potrzebujesz opieki.
Najlepiej naszej i to w jakimś dobrym klubie. Mam nadzieję, że chociaż nam
drinka postawisz na tego typu okazję, godną do świętowania.- powiedział
szczęśliwy Mats.
- Oczywiście, że tak. To o której idziemy?
- Proponuję siedemnastą. Ni to za wcześnie, ni za późno, pora idealna.-
zaproponował Kevin.
- Mnie pasuje, a wam?- zapytałem.
- Nam też.- odpowiedzieli wszyscy chórem.
- A więc o siedemnastej, przed tym klubem niedaleko domu Reus'a.
Dzisiaj postanowiłam zrobić sobie dzień lenistwa i wreszcie zadbać o
siebie. Razem z Cathy i Lisą umówiłyśmy się do kosmetyczki oraz na mały zabieg
odprężający w SPA. Miałam tylko nadzieję, że Mario nie ma żadnych planów i
zostanie z Victorią, ale co tam i tak nie będzie miał wyjścia.
- Cześć skarbie.- usłyszałam kroki w korytarzu.
- Hej młody. W kuchni jestem jak coś.
- Tylko nie młody, stara.- pocałował mnie w policzek.
- Nie przeginaj.- pokiwałam mu palcem.- Siadaj do stołu. Zaraz podam Ci
obiad.
- A co jest dobrego?
- Risotto szpinakowe.- odpowiedziałam stawiając mu talerz przed nosem.
- Boże, musisz?
- Nie jojcz tylko jedz. Sam kazałeś mi się zdrowo odżywiać, a skoro ja to i
Ty. Smacznego.- odparłam z uśmiechem.
- Nie dziękuję.- odpowiedział i zaczął jeść.
- A właśnie, muszę Ci o czymś powiedzieć. Dzisiaj po południu wychodzę z
dziewczynami i proszę Cię, abyś został z Victorią.
- Ale jak to? Gdzie wychodzisz?
- No do SPA. Sam przecież mówiłeś, że mam o siebie dbać.
- Ale ja już miałem na dzisiaj plany. Chcieliśmy iść z chłopakami do
klubu.
- Oj, przykro. No to niech wpadną tutaj, pod warunkiem, że będziesz
pilnował małej.
- Naprawdę? Mogą?
- No oczywiście. Nie martw się, nie jestem taka straszna na jaką wyglądam.
- Jesteś najukochańszą dziewczyna pod słońcem.
- Wiem.- zaśmiałam się i poszłam się przebrać.
Dochodziła już siedemnasta. Martyna już dawno poszła. Wszyscy powoli
zaczęli się schodzić.
- Tylko pamiętaj. Nie płacz, nie krzycz i nie obśliń znowu wujcia Kevina,
jasne?- tłumaczyłem Victorii jak ma postępować, lecz ona tylko głupio się
uśmiechała. Coś czuje, że da nam dzisiaj popalić.
Pierwszy przyszedł Marco. Poprosiłem go, aby porozstawił w salonie
przekąski które zrobiła moja ukochana. Ja natomiast w tym czasie karmiłem
Victorię jakąś kaszką, papką czy cokolwiek to tam jest, w każdym bądź razie
niesmaczne.
- Patrz mała. Wujek Marco idzie do Ciebie.- powiedziałem do małej za co z
zamian opluła mnie tą swoją papką.
- No super, muszę się jeszcze przebrać.- mruknąłem do siebie.- Marco,
przypilnuj małej.
- O stary, Ty sobie z jednym dzieckiem nie radzisz, a co będzie jak pojawi
się drugie.
- Milcz.- uciszyłem go i poszedłem na górę.
Po ponad dziesięciu minutach wróciłem i widok który zastałem ucieszył mnie
niezmiernie. Moja kochana córeczka wesoło dreptała sobie po salonie przy
asyście swojego ulubionego wujka podśpiewując pod noskiem po swojemu jakąś
piosenkę.
- Nie wierzę.- krzyknąłem.- Ona chodzi. Jak Ty to zrobiłeś geniuszu?
- Wiesz, ma się to podejście do dzieci.- odparł dumnie.
- Ej, a gdzie ona teraz jest?
- Pewnie gdzieś poszła.
- Boże, same problemy.- mruknąłem sam do siebie i tak zaczęliśmy
poszukiwania małej Victorii. Powoli schodzili się kolejni goście i kolejni i
wreszcie byli już wszyscy, a małej jak nie ma tak nie ma. Spanikowany nie
wiedziałem co robić, wreszcie Nuri wpadł na pomysł, aby poszukać jej w szafach.
Mówił, że jego mały synek często tam się chowa. I bingo! Mała była w szafie na
korytarzu. Spała. Wreszcie mogliśmy zacząć imprezę, ale Victorii nie
spuszczałem z oczu, więc zbytnio nie piłem.
- A więc wypijmy za nienarodzone dziecko które zmajstrował nasz tu oto
obecny przyjaciel.- krzyknął Mats który miał już dosyć zresztą jak każdy, nawet
ja.
Mała spała na górze, a więc pozwoliłem sobie na więcej. Impreza
trwała.
- Mario, Mario gdzie masz miskę?- to jedyne co pamiętam.
- Hej. Wstawaj śpiochu.- poczułem jak ktoś mną potrząsa. Chciałem otworzyć
oczy, ale ogromny ból głowy uniemożliwił mi to.
- Kto mnie budzi?- spytałem ledwo żywy.
- Tata.- usłyszałem dziki pisk.
- O Boże.- zdążyłem wypowiedzieć te słowa i poczułem jak jakieś małe łapki
miziają mnie po twarzy i po włosach.- Victoria, na litość boską, zejdź z taty.-
jęknąłem.
- Nie trzeba było tyle pić. Chodź do mamusi, tatuś jest chory.- sytuację
uratowała moja ukochana. Postanowiłem zwlec się z kanapy i poczłapałem do
kuchni.
- Hej.- usiadłem na krześle.
- Hej, hej. Ja to się czuje jak nowo narodzona po wczorajszym dniu, a Ty?
Szkoda gadać. Masz tabletkę i wodę. Dzwoniłam już do Kloppa i powiedziałam, że
złapałeś jakąś grypę i nie pojawisz się na treningu.
- Skarb nie kobieta.- mruknąłem pod nosem.- Kocham Cię.- uśmiechnąłem się
lekko.
***
A więc kolejny rozdział oddaję w wasze ręce. Osobiście nie jestem zadowolona z niego bo troszkę nudny, ale ostateczną ocenę zostawiam wam. Liczę na wasze komentarze.
Pozdrawiam :*