[...] Przyjechałam po Vicktorię.
- Chyba się przesłyszałem. Możesz
powtórzyć?
- Przyjechałam po Vicktorię.- odparła
pewna siebie.
- Żartujesz prawda?
- A wyglądam jakbym żartowała?- zapytała z
sarkazmem.
- Wiesz co, może wejdź do środka,
porozmawiamy na spokojnie.- zarządziłem.
- Dobrze.- przytaknęła i weszła do środka.
- A więc od początku. Przyjechałaś tu po
to, aby bez żadnych skrupułów zabrać mi Vicktorię tak?
- Nie do końca. Nie chcę Ci jej zabrać,
ale chcę aby mieszkała ze mną.- odparła zdecydowanie.
- I uważasz, że tak łatwo Ci ją oddam?
Przecież nie chciałaś się nią zajmować. Mam Ci pokazać list który napisałaś? Bo
chyba o nim zapomniałaś.
- Popełniłam błąd i teraz to zrozumiałam...
- Stanowczo za późno to zrozumiałaś.- nie
pozwoliłem jej dokończyć.
- Myśl sobie co chcesz, zabieram dziś
Vicktorię i koniec.- udała się do kuchni po małą, lecz w porę zagrodziłem jej
drogę.
- Chyba za dużo sobie wyobrażasz. Co Ty
sobie myślisz? Że przyjedziesz nagle, zarządzisz, że w tym momencie chcesz, aby
mała była przy Tobie, a za kilka miesięcy ją oddasz. Dziecko to nie zabawka moja
droga, a tym bardziej moje dziecko. Wybacz, ale kocham ją nad życie i nigdy nie
pozwolę na to, aby trafiła ona w Twoje ręce. jesteś skrajnie nieodpowiedzialna
i już nie raz się o tym przekonałem, więc skończ i po prostu wyjdź.
- Chyba nie myślisz...
- Powiedziałem skończ.- znów jej
przerwałem.
- Chyba, że możemy to załatwić inaczej.-
uśmiechnęła się, mrużąc lekko oczy.
- Co masz na myśli?
- Vicktoria cały czas będzie przy Tobie,
ale pod jednym warunkiem. Wrócisz do mnie.
- Słucham?- zapytałem zaskoczony, a
jednocześnie zirytowany tą całą sytuacją.
- To co słyszałeś, wrócisz do mnie, a
Vicktoria na zawsze będzie z Tobą.
Nie miałem pojęcia co mam jej powiedzieć.
Kochałem swoją córeczkę najbardziej na świecie, za nic w świecie nie chciałbym
jej stracić, ale jest jeszcze Martyna, którą również bardzo kocham. Spojrzałem
na nią. Jej wzrok był pełen żalu i bólu, pewnie już spodziewała się
najgorszego, ale nie tym razem.
- Teraz uważnie mnie posłuchaj.- zwróciłem
się do Elizabeth.- Twoja propozycja jest śmieszna i dobrze wiesz, że nigdy na
nią nie przystanę. Jakbyś nie zauważyła mam narzeczoną i nie mam zamiaru jej
stracić po raz kolejny i to znowu przez Ciebie, a więc zobaczymy się w sądzie,
nie będziesz ze mną pogrywała w taki sposób tym bardziej, ze chodzi tu o dobro
dziecka. Wszystko sobie wyjaśniliśmy, więc żegnam.- wskazałem jej drzwi, po
czym ta zrezygnowana wyszła z mieszkania.
Zadowolony z siebie podszedłem do mojej
narzeczonej i mocno ją przytuliłem.
- Powiem szczerze, że nie spodziewałam się
tego po Tobie.- pocałowała mnie w policzek.
- Nie mógłbym Cię po raz kolejny stracić.-
pocałowałem ją w usta.
- Tylko wiesz, że ona tego tak nie
zostawi. Wydaje mi się, że jest nieobliczalna.
- Spokojnie, wynajmę najlepszego adwokata,
zrobię wszystko, aby Vicktoria została z nami.
- To dobrze. Kocham was.- odparła i
przytuliła się.
- Wiesz co mam pomysł. Spędźmy dzisiejszy
dzień razem, ale tylko we dwoje. Jest styczeń, moglibyśmy pójść na przykład na
lodowisko. Co Ty na to?
- Po pierwsze z moją jazdą na łyżwach nie
jest najlepiej, a po drugie z kim zostawimy Vicktorię?
- Zawieziemy ją do moich rodziców.
Na pewno się zgodzą, w sumie zaraz do nich zadzwonię.- chwyciłem telefon.
- I jak?- zapytała po chwili.
- Zgodzili się. Także w każdej chwili
możemy zawieźć do nich małą.- odparłem entuzjastycznie.
- To się cieszę. W takim razie idę ubrać
małą i przygotować jakieś rzeczy na zmianę.
- Tylko nie zapakuj jej pół garderoby.-
krzyknąłem kiedy była już na schodach.
- No już nie przesadzaj.- zaśmiała się.
Z punktu widzenia Martyny
Mario miał doskonały pomysł, aby spędzić
ten dzień tylko we dwoje, ale czemu akurat na lodowisku. Mam złe wspomnienia z
tym miejscem, jeszcze z dzieciństwa. Głupio mi było mu odmówić, no i nie
chciałam robić jemu przykrości więc się zgodziłam. Coś czuję, że sama wydaje
się na śmierć.
Postanowiłam przebrać Vicktorię. Kiedy
była już ubrana, spakowałam jej kilka rzeczy
natomiast potem zeszłyśmy na dół gdzie czekał już na nas zniecierpliwiony tatuś.
- Dłużej się nie dało?- zapytał z
sarkazmem.
- Nie przesadzaj. Potrzymaj ją na chwilę.
Muszę ubrać jej jeszcze kurteczkę.
- Ja kiedyś z Tobą zwariuję.
- Też Cię kocham. A Ty spakowałeś
wszystko? Mleko, pieluszki, deserki, kaszkę. Wszystko jest?
- Tak szefowo.- zasalutował.
- A butelki?
- Też są i na dodatek wszystko jest już w
samochodzie. Możemy już jechać?- zapytał zniecierpliwiony.
- Dobrze, już jedziemy.
Po niecałych trzydziestu minutach byliśmy
na miejscu, oddaliśmy Vicktorię w ręce rodziców Mario, a sami ruszyliśmy
ponownie do domu.
- Wiesz kochanie, ja nie bardzo potrafię
jeździć na łyżwach.- zaczęłam niepewnie.
- Spokojnie, nauczę Cię.- odparł.
- Być może, ale wiesz, nie wiem czy dasz
radę.- owijałam w bawełnę.
- Zaraz zaraz. Już wiem o co Ci chodzi,
najzwyczajniej w świecie boisz się.- zaśmiał się.
- Nieprawda.- wyrzekałam się.
- Prawda.- naśmiewał się.- Nie martw się
ze mną nic złego Ci się nie stanie.
- Ta. Chciałabym w to uwierzyć, ale jakoś
Twoje słowa nie bardzo mnie przekonują.
Przez resztę drogi nie odzywaliśmy się do
siebie. Przed oczyma miałam cały czas wspomnienie z dzieciństwa. Miałam może z
sześć lat, kiedy niefortunnie uderzyłam o lód i wybiłam sobie jedynki. Wiem, że
to troszkę śmieszne, ale nie uśmiecha mi się po raz kolejny stracić ząbków.
- Jesteśmy na miejscu.- z zamyśleń wyrwał
mnie głos ukochanego.
Gotowa zeszłam na dół i ruszyłam do
samochodu. Znów całą drogę przejechaliśmy w ciszy. Dopiero na miejscu odezwał
się Mario.
- Wysiadaj księżniczko. Nie martw się nic
złego Ci się nie stanie. Masz w końcu przy sobie prawdziwego mężczyznę.- wypiął
dumnie pierś.
- Tym bardziej powinnam uciekać.
- Ej, ranisz. Foch.
- Teraz zamiast mężczyzny jesteś
dzieckiem. No już, chodźmy. Chcę mieć to za sobą.
Powiem szczerze, że na początku jazda szła
mi nieźle zwłaszcza biorąc pod uwagę to, iż dawno nie jeździłam, ale kiedy
tylko puściłam się ramienia mojego ukochanego wszystko zaczęło się psuć.
Upadkom nie było końca, nawet nie chcę wiedzieć ile siniaków sobie narobiłam.
- Dobra, ja chcę już do domu. Mam już
dosyć.- zawyłam.
- Wyglądasz strasznie, więc chyba masz
rację, jedźmy już do domu.
Po przyjeździe natychmiast wzięłam długą
kąpiel, aby trochę zrelaksować moje obolałe ciało. W samym ręczniku udałam się
do sypialni w celu ubrania się. Kiedy tylko weszłam do pomieszczenia,
natychmiast za mną pojawił się Mario.
- I co teraz robimy?- wymruczał.
- Nie wiem jak ty, ale ja mam ochotę na
gorącą czekoladę, wiec zejdź mi z drogi bo muszę się ubrać.- odparłam.
- No ok. To ja zrobię, a potem Ty do mnie
przyjdź.- wyszedł.
A więc ubrałam
się i zeszłam na dół. Tam czekał na mnie mój ukochany z gorącą
czekoladą. Podszedł do mnie i mnie przytulił. Resztę wieczoru spędziliśmy przy
kominku pijac czekoladę oraz rozkoszując się swoją obecnością.
***
Bardzo was przepraszam, że tak późno dodaję, ale na penwo same
rozumiecie, szkoła i te sprawy.
Chciałabym również poruszyć niezbyt przyjemny dla mnie temat, a
mianowicie myślę o zawieszeniu bloga. Coraz mniej czasu mam na pisanie, ubyło
też komentarzy, a więc będę zmuszona go zawiesić.