Już na drugi dzień bez problemu mogłam odebrać Mario ze szpitala. Niestety
tak jak powiedział lekarz, musiał pauzować co najmniej przez trzy tygodnie. Nie
mam pojęcia jak razem wytrzymamy przez tyle czasu.
Na godzinę szesnastą miałam być w szpitalu, a więc zaczęłam się
szykować. Ubrałam się, troszkę
odświeżyłam i ruszyłam w drogę, oczywiście z małą którą miałam zawieźć do
Agaty. Nie za bardzo chciałam się z nią włóczyć po szpitalach.
- I co maleńka, niebawem zobaczymy tatusia. Cieszysz się?- zapytałam.
Oczywiście w odpowiedzi dostałam tylko dziki pisk. Vicktoria słysząc o
Mario po prostu wariowała. Śliniła się, skakała. Widać, że mimo iż miała tylko
pół roczku swoim małym serduszkiem bardzo go kochała.
Kiedy już byłyśmy na miejscu wyjęłam małą z samochodu i ruszyłam
do domu Błaszczykowskich. Nie zdążyłam nawet zadzwonić, kiedy na powitanie
wybiegła dwuletnia Oliwka. Podbiegła do nas i gorąco się przywitała tuląc
najpierw mnie potem Vicktorię.
- Ciocia psywiozłaś dzidzię?- zapytała sepleniąc.
- Tak kochanie.- przytaknęłam.
- A będę mogła sie z nią pobawić?
- No oczywiście, że będziesz mogła skarbie, ale teraz chodź pójdziemy do
mamy- oznajmiłam i chwyciłam małą za rączkę.
- Cześć Aguś.- przywitałam się.
- No hej. Czy Ty przypadkiem nie jesteś spóźniona?- powiedziała blondynka
spoglądając na zegarek.- jest już 16.15.
- Masz rację.- krzyknęłam przerażona.- Tu masz małą, a tutaj są jej
wszystkie rzeczy. Ubranka na zmianę, zupki, kaszki i...
- No leć już. Poradzimy sobie mamuśko.- zaśmiała się.
- Mam nadzieję. To już idę. Pa kochanie.- pocałowałam Vicktorię i wyszłam z
domu.
- Tylko ostrożnie.- usłyszałam za sobą głos Agaty, lecz nic na to nie
odpowiedziałam.
Oczywiście miałam dość spore opóźnienie, bo w szpitalu byłam o 16.45.
Wbiegłam na korytarz, w którym niespokojnie siedział mój narzeczony.
- Już myślałem, że do wiosny tu zostanę.- powiedział zirytowany.
- Przepraszam skarbie. Bo wiesz, musiałam spakować małą, ubrać, zawieźć do
Agaty i...-zamknął mi usta pocałunkiem, czym nie pozwolił dokończyć dalszej
wypowiedzi.
- Też się cieszę, że Cię widzę.- powiedział z sarkazmem i się zaśmiał.
- A ja nie.- uśmiechnęłam się.- To co jedziemy?
- Wiesz co tak sobie pomyślałem, skoro Mała jest u Agaty to co Ty na to,
aby uczcić w jakiś sposób nasze zaręczyny?- poruszał zabawnie brwiami.
- No nie wiem czy to najlepszy pomysł. Nie możemy nadużywać serdeczności
Agaty, a poza tym mała na pewno będzie płakała.- oznajmiłam.
- Ale się z Ciebie mamuśka zrobiła.- uśmiechnął się zadziornie.- No, ale
pomyśl, byłoby miło, jakaś kolacja i te sprawy.
- Dobrze już dobrze. W takim razie to jakiej restauracji jedziemy?
- Do Pfefferkorn.- oznajmił.
- Nie mam pojęcia gdzie to jest, może Ty poprowadzisz, jeżeli oczywiście
dasz radę.- odparłam gdy wychodziliśmy ze szpitala.
- No dobrze.- zgodził się i usiadł na miejsce kierowcy.
Po piętnastu minutach byliśmy na miejscu. Jak się okazało Mario już miał tu
rezerwację, więc o wolny stolik nie musieliśmy się obawiać. W restauracji
spędziliśmy ponad dwie godziny rozmawiając, śmiejąc się, planując wspólną
przyszłość. Był to z pewnością najlepszy wieczór w moim życiu. Drobne
rzeczy, a tak nas do siebie zbliżają.
Powoli zbliżała się dwudziesta i postanowiliśmy się już zbierać, kiedy
Mario zaskoczył mnie swoim genialnym pomysłem.
- A może zadzwonisz do Agaty i poprosisz ją, aby zaopiekowała się małą
również w nocy?- uśmiechnął się nonszalancko.
- To nie jest dobry pomysł. Jest jeszcze za mała, jej miejsce powinno być
przy rodzicach.
- Nie przesadzasz troszkę?
- Ani odrobinę i nie próbuj mnie w jakikolwiek sposób przekonać bo Ci się
nie uda.
- Wiedziałem.- mruknął pod nosem i ruszyliśmy w stronę domu
Błaszczykowskich.
Kiedy byliśmy już na miejscu, szczęśliwa wysiadłam z auta i ruszyłam w
stronę drzwi. Pukałam, dzwoniłam, lecz niestety nikt nie otwierał. Przerażona
wyciągnęłam telefon i wybrałam
numer Agaty, niestety nie odbierała. Potem spróbowałam zadzwonić do Kuby,
również na marne. Zdenerwowana wsiadłam do samochodu.
- Kochanie spokojnie, może gdzieś pojechali.
- Ta jasne, a jak małej coś się stało?- spytałam przerażona.
- Nie przesadzaj. Agatka i Kubuś to naprawdę rozsądni ludzie, nie pozwoliliby
na to, aby Tori stała się krzywda.
- Może i masz racje.- nieco się uspokoiłam.- Może jedźmy do domu, najwyżej
później do nich zadzwonimy.- zaproponowałam.
- Oczywiście.- uśmiechnął się i ruszyliśmy w drogę.
Kiedy już dojechaliśmy na miejsce coś mnie zaniepokoiło. A mianowicie to,
że na naszym podwórku było kilka samochodów. Przerażona wysiadłam z auta, wraz
ze mną Mario, chwycił mnie za rękę i udaliśmy się do środka. O dziwo drzwi były
otwarte, a środku przerażająca cisza. Ruszyliśmy w stronę salonu, tam także cisza,
już chcieliśmy wyjść, kiedy usłyszeliśmy głośne ,,niespodzianka''.
Pełna przerażenia oraz jednocześnie zadowolenia odwróciłam się, a za moimi
plecami stała prawie cała Borussia.
- A z jakiej to okazji?- zapytałam.
- No jak to z jakiej. Zaręczyliście się miśki, a to już jest spora okazja
do świętowania.- podsumował Kevin, i zaczęła się zabawa.
Około godziny drugiej w nocy wszyscy rozeszli się do swoich domów. Tori już
dawno spała, więc i my mogliśmy udać się do krainy Morfeusza. Taki przynajmniej
miałam zamiar, lecz mojego zdania nie podzielał mój ukochany.
- O nie kochana, dalej świętujemy nasze zaręczyny.- pocałował mnie
namiętnie, po czym udaliśmy się do sypialni dając upust naszej miłości.
O godzinie dziewiątej rano obudził nas głośny ryk Vicktorii. Niechętnie
wstałam z łóżka i udałam się do jej pokoiku. Wzięłam małą na
ręce i zaczęłam kołysać. W pewnym momencie poczułam czyjeś ręce na moich
biodrach. Oczywiście był to mój ukochany.
Oparł podbródek o moje ramie i przytulił mnie tak jakby widział po raz
ostatni.
- Nawet nie wiesz jak was kocham.- uśmiechnął się po czy pocałował najpierw
Tori, potem mnie.
- My też Ciebie kochamy. Prawda mała? Kochamy tatusia co nie?
No i się zaczęło. Mała znowu zaczęła piszczeć, ślinić się. Nie powiem, w
dziwny sposób okazuję radość.
We trójkę zeszliśmy na dół. Wsadziłam małą do krzesełka, zrobiłam jej
kaszkę i zaczęłam karmić, Mario natomiast przygotowywał dla nas śniadanie,
kiedy po chwili zadzwonił dzwonek do drzwi.
- Ciekawe kogo tu niesie. Mario, kochanie idź otwórz, ja w tej chwili nie
mogę.- rzekłam potulnie do mojego ukochanego.
- Oczywiście. Już idę.- oznajmił i udał się w stronę korytarza.- Elizabeth? co ty tu robisz?
- Przyjechałam po Vicktorię.
***
Już trzydziesty pierwszy rozdział oddaje w wasze ręce. Mam nadzieję, że się
podoba. zapraszam do komentowania.
Ps. Jeżeli macie jakiekolwiek pytania dotyczące bloga lub mojej osoby, to
zapraszam http://ask.fm/bania_po_lewej. Śmiało pytajcie :)
Pozdrawiam :*